poniedziałek, 13 lutego 2017

1. Na usługach rebeliantów



No to zaczynamy ten spontaniczny projekcik. Trzy, dwa jeden, start!

Późnojesienny wieczór sprowadził nad Londyn chłód i deszcz, które dopadały każdego szaleńca znajdującego się poza domem. Dotyczyło to zarówno mugoli i czarodziejów. W Dziurawym Kotle, co było rzeczą normalną, panował gwar i ścisk. Obsługa uwijała się pomiędzy dziesiątkami gości, roznosząc ich zamówienia. W tych pozornie spokojnych czasach ludzie spotykali się, by zachować w sobie pozostałość normalności.

Zdecydowanie odbiegającym od normalności, jakakolwiek ta by nie była dla społeczeństwa posługującego się magią, był jeden ze zbłąkanych wędrowców. Samym wejściem do lokalu skupił na sobie dziesiątki spojrzeń. Gdy szedł, tłum rozstępował się przed nim jak morze przed Mojżeszem. Gdy ich mijał, niósł się za nim syk zaniepokojonych szeptów. Nie bezpodstawnych.  Przybysz był wysoki i barczysty, okryty od stóp po czubek głowy ciemnym płaszczem z głębokim kapturem. Lewą ręką trzymał wielki wór przerzucony przez plecy, a palce prawej miał zaciśnięte na różdżce.

Barman, czując na sobie ciężar spojrzenia nieznajomego, szybkim ruchem ręki wskazał mu schody prowadzące na piętro. W następnej chwili warknięciem pogonił za nim jedną z pracujących u niego dziewczyn, żeby ta przyszykowała wędrowcowi pokój. Gdy ten wreszcie zniknął na schodach, dało się wyczuć opadające napięcie i stopniowy powrót sielankowej atmosfery.

- Trzymaj. Ta sknera, Tom, pewnie nie płaci ci dużo. W sumie, takie mamy gówno warte czasy, że każdy trzyma oszczędności przy sobie. – Mruknął rzucając wór na łóżko. Zaciągnął zasłony w oknie wypadającym na ulicę Pokątną i sięgnął do ukrytej pod płaszczem sakiewki z pieniędzmi. Położył złotego galeona na kulawym stoliku, by w kolejnej chwili dać dziewczynie do zrozumienia, że ta ma wyjść.

Gdy wreszcie został sam, ściągnął z siebie płaszcz i rzucił nim niedbale na łóżko. Skupił uwagę na wiszącym obok lustrze, mrucząc pod nosem przekleństwa. Kiedyś podobno przystojną twarz zdobiły mu trzy pręgi blizn biegnących od kącika lewego oka do prawej kości szczęki. Dwutygodniowy zarost i przydługie włosy dodatkowo nadawały mu wygląd osoby z dziczy. Co miało nie mijać się do końca z prawdą.

Słysząc pukanie, zamachnął różdżką, otwierając drzwi na oścież. Z korytarza wpatrywały się w niego trzy pary oczu. Dwie rude głowy, jedna z burzą brązowych włosów. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Uznając to za przywitanie, osoby weszły, rozglądając się czujnie. Zaraz po przekroczeniu przez nie progu, drzwi z cichym skrzypnięciem zamknęły się.

- Przed czasem. – Mruknął głębokim głosem, pocierając przy tym brodę. Odwrócił się twarzą do gości. Trójka, bez wątpienia, czarodziejów. Świadczył o tym jeden szczegół. Pomimo deszczu, te osoby były suche, co nie było możliwe bez aportowania się do lokalu. Szybkim ruchem wyczarował trzy proste krzesła dla nich, a samemu zasiadł na łóżku. Ściągnął wojskowe buty sięgające za kostkę, zaklął kolejny raz.

- My… tego, no. – Zaczął nieskładnie prawie równy mu wzrostem, ale chudy jak tyczka mężczyzna o płomiennorudych włosach. Wyraźnie czuł się skrępowany towarzystwem takiego osobnika, o czym świadczyło również uciekające do drzwi spojrzenie.

- Muffliato – Syknął gospodarz. Nie umknęła jego uwadze reakcja całej trójki, z której każda osoba skrzywiła się słysząc zaklęcie. Na jego ustach pojawił się ledwie widoczny uśmiech. Bez wątpienia, były to osoby, które miały się tu stawić. – Więc przyszła do mnie trójka Weasleyów. Ciekawi mnie tylko, z jaką sprawą?

- Dwójka. – Poprawiła go kobieta o równie rudych włosach. – Skoro podobno jesteś tak dobrze poinformowany, jak twierdzą wspólni znajomi, to powinieneś wiedzieć, że zmieniłam nazwisko, a brzmi ono Potter.

- Doprawdy? Czy właśnie tak się przedstawiasz swoim kolegom z podziemia? Miło mi, jestem Ginny Potter, to przez mojego męża macie teraz przejebane? – Zakpił z niej, a widząc wycelowane w siebie różdżki, spojrzał z politowaniem na ich właścicieli. – Moi drodzy, naprawdę? Ja tylko mówię prawdę. – Dodał unosząc ręce w geście obronnym. 

- Za to o tobie mówią inne rzeczy. – Wtrąciła się druga kobieta, jawnie niezadowolona z przebywania w towarzystwie tego typu człowieka, na dodatek tak ich traktującego. – Kłamca, najemnik, awanturnik…

- Morderca, złodziej, cham, prostak, łamacz zaklęć, tropiciel, szpieg, łowca. – Wyliczał rozbawiony wstając z łóżka. Zwalił swoje około dziewięćdziesięciu kilogramów ciała na podłogę przed nimi,  pierwszy raz szczerze uśmiechając się do nich. – Do usług. Kilka osób próbowało nawet mnie zatrudnić jako kochanka. Raz pewna starsza czarownica chciała mnie namówić na zagranie ulubionego bohatera jej siedmioletniej wnuczki, ale do rzeczy! Wolę jednak jak szepczą o człowieku o stu twarzach, potworze czającym się w snach. O Lokim, Pseudologosie, Anansim. Nikt nigdy nie mówił o Gabrielu Salahu Aidanie Russellu. A szkoda. Miło mi was widzieć, Hermiono, Ginny, Ronie. Napijecie się czegoś?

Zszokowani, nie udzielili odpowiedzi od razu. Dopiero po kilkudziesięciu uderzeniach serca Gabriel usłyszał zapewnienia, że nie chcą być widzianymi przez zbyt dużą liczbę osób.

- No tak, podziemie, listy gończe, wyroki. Nie ma lekko, co? – Widząc wściekłe spojrzenie Rona, wyszczerzył się jeszcze szerzej. – Dobra, mówcie, czego chcecie ode mnie. Ledwo przyszedłem, a bym chciał…

- Jęzlep – Warknęła Ginny. Zaklęcie poskutkowało, sprawiając natychmiastowe zamilknięcie mężczyzny, który już nie uśmiechał się. Skinął jej po chwili z uznaniem, położył ręce na kolanach i cierpliwie oczekiwał.

Dobra jest, nie ma co. Ciekawe zaklęcie, warto je zapamiętać. Nie będzie trzeba każdego idioty walić w łeb, żeby się zamknął.

- Ktoś nadaje na nas. W ciągu dwóch tygodni cztery osoby zesłano do Azkabanu, a dwie zabił sam minister. Znajdź donosiciela… i zrób co chcesz – Powiedziała płaczliwym głosem Hermiona, kryjąc twarz w dłoniach. Gabriel nie dziwił jej się, też by był załamany, gdyby to jego długoletni przyjaciel zaczął polowanie na byłych towarzyszy. Wskazał na swoje usta, dając znać, że chce zabrać głos. Po chwili widocznego wahania, siostra Rona uwolniła jego język spod wpływu zaklęcia przyklejającego go do podniebienia.

- Dzięki, dobre zaklęcie. Mówisz, że mogę zrobić wszystko. A co, jeśli to ktoś z waszych bliskich? – Powiedział już bez cienia rozbawionego tonu w głosie.

- Tak jak to powiedziała moja żona. Rób co chcesz. Byle skutecznie. Byle on się dowiedział – Zapewnił go Ron mściwym tonem. – Ile kosztują twoje usługi?

- To już, mój drogi Ronaldzie, zależy – Ron wzdrygnął się, gdy usta rozciął grymas udający uśmiech. Poskutkowało.


Po trzech tygodniach, Gabriel doskonale wiedział, skąd pochodzą przecieki na linii rebelia-ministerstwo. Nie poinformował nikogo ze zleceniodawców o wynikach swojego śledztwa, sądząc że tak będzie wygodniej. Przynajmniej dla niego. Mimo wcześniejszych zapewnień, mogli źle zareagować na wieść o tożsamości kreta.

Pod osłoną nocy, zszedł z niewielkiego wzgórza. Do jednej z w pełni zamieszkanych przez czarodziejów wiosek dotarł pół godziny później. Rzucił okiem na zegarek, na którym wskazówki wskazywały okolice pierwszej w nocy. Szedł pomiędzy domami szybkim i zdecydowanym krokiem, zmierzając bezpośrednio do celu. Wreszcie zamajaczył przed nim wysoki mur, za którym znajdował się dom donosiciela. Zwykły, nie różniący się niczym specjalnym od pozostałych we wsi. Dwa piętra, dach z czerwonej dachówki. Zgodnie z wcześniejszymi obserwacjami, w jednym oknie na piętrze paliło się światło.

Zatrzymał się przy ogrodzeniu, przeciągnął dwa razy, splunął i ściągnął plecak z prawego ramienia. Ze środka wyciągnął długi pakunek, a po nim jeszcze dwa mniejsze. Przebrał się w kurtkę ze smoczej skóry, naciągnął na dłonie rękawice z tego samego materiału, na samym końcu odpakowując największe zawiniątko. Podniósł miecz, który przewiesił sobie przez plecy. Na samym końcu zmienił swój wygląd, wykorzystując wrodzone umiejętności.  Trzeba bowiem wiedzieć, że Gabriel Russell był metamorfomagiem. Stał się mniejszy i lżejszy, dzięki czemu mógł bez obaw skorzystać z pomocy drzewa, które w normalnych warunkach by mogło nie wytrzymać jego ciężaru.

Zgodnie z planem, wspiął się na stojące niedaleko ogrodzenia stare drzewo, przeskoczył z jednej z gałęzi na trawnik za murem i zamarł przyczajony. Oczekiwał zadziałania jakichś zaklęć antywłamaniowych lub środków mugolskich, z których coraz większa liczba czarodziejów korzystała. Zgarbiony przebiegł pod drzwi wejściowe do domu.

- Muffliato. Alohomora – Szepnął z różdżką w ręce. Coś kliknęło w zamku, a drzwi odchyliły się lekko, zapraszając go do środka. Lekko je pchnął i wkroczył w ciemność. Mrucząc zaklęcia sprawdzał cały parter domu. Nie zastał nikogo w kuchni, jadalni i salonie. Odnalazł schody na piętro, pokonał je w szybkim tempie i zamarł nasłuchując. Z jednego pokoju dochodziło ciche skrobanie pióra po pergaminie. Z tego samego, w którym było zapalone światło.

Na wszelki wypadek rzucił raz jeszcze zaklęcie wyciszające na całe piętro, gdy zatrzymał się przed drzwiami. Nie odczuwał strachu przed tym człowiekiem. Mierzył się z gorszymi od niego, polował też na potwory, których on by nie potrafił nawet nazwać. Złamał takie zabezpieczenia, o których już dawno zapomniano

Przełożył różdżkę do lewej ręki, a prawą sięgnął po miecz. Ostrze wysunęło się z pochwy w towarzystwie cichego ostrzegawczego syknięcia. Głęboki oddech, niczym przed skokiem do głębokiej wody poprzedził wykopanie drzwi z zawiasów. W małym, jasnym pomieszczeniu pod ścianami były szafy zawalone różnego rodzaju książkami i teczkami. Dwa pewne kroki po grubym dywanie. Podczas trzeciego właściciel domu zerwał się z wygodnego fotela.

- Expeliarmus­ – Jego różdżka w kolejnej sekundzie leżała u stóp napastnika.

- Ratunku! Pomocy! To jest napadł! – Krzyczał kuląc się ze strachu. – Audrey, zabieraj dzieciaki!

- Jęzlep. Levicorpus. – Mężczyzna zamilkł, tak jak trzy tygodnie wcześniej Gabriel. Drugie zaklęcie poderwało go za kostkę w powietrze. Niefortunnie, jego głowa rąbnęła o biurko, przez co ten stracił przytomność.

- Kurwa mać! – Warknął Gabriel rzucając donosiciela na ziemię, jak worek ziemniaków. Ocucił mężczyznę w ciągu minuty, czego ten natychmiast pożałował.

- Percy Weasleyu, czy znasz powód mojego najścia? – Zapytał spokojnie, przykładając do jego szyi czubek ostrza miecza. Widział, jak ten drży ze strachu. Gdy usłyszał zapewnienia, że on nie jest w nic wplątany, teatralnie przewrócił oczami i kopnął rudowłosego w żebra.

- T-tak. Wiem. To ten Potter. To ministerstwo nasłało cię na mnie!

Niby od niechcenia przesunął ostrzem wszerz czoła mężczyzny, zostawiając płytkie nacięcie.

- Krzycz do woli. Nie usłyszą cię nawet za ścianą. I dobrze, nie będą mi przeszkadzać. – Błysnął szeregiem ostrych wilczych zębów i łypnął na leżącego Percyego żółtymi oczami. – Crucio.

Starszy brat Rona i Ginny miotał się w agonii, przeraźliwie krzycząc. Gabriel bawił się z nim tak jeszcze kilka razy, po każdym zadając te same pytanie, na które uparcie nie otrzymywał prawidłowej odpowiedzi.

- No już, Weasley, rozumiem twoją wolę walki. Nie bój się, twojej rodzinie nic nie grozi. Chociaż, nie. Grozi, bo kłapałeś dziobem przed Chłopcem, który przeżył! Przed Wybrańcem, który pokonał Czarnego Pana! Przed mężczyzną, który sprowadził na wszystkich czarodziejów strach i cierpienie! Sectumsempra!

Z rozcięć na piersi i twarzy Percyego trysnęła krew. Gdy Gabriel powrócił do normalnych rozmiarów, cisnął pracownikiem ministerstwa o jeden z regałów. Jego zawartość  zachwiała się, jednak nie spadła

- Zrozum, to nic osobistego. Dopóki Potter nie chce dorwać mnie, to mam go w dupie. Niech robi, co mu się podoba. Jest ministrem, to może. Jego władza nie sięga tam, gdzie ja potrafię się ukryć. Kiedyś go podziwiałem, wiesz, legenda jakby nie patrzeć. Nawet w pewnym sensie jesteśmy podobni. Obaj jesteśmy półkrwi.  Rozumiesz już, kto kazał mi cię wytropić? Początkowo stawiałem na tego starego chujka, Mundungusa. Kanciarz, zawsze się bał Pottera, pierwszy do odstrzału. Jednak się myliłem, chociaż nie obeszło się bez przesłuchania. Miał trochę więcej szczęścia od ciebie, drogi Percy, bo nie zdążyłem nawet rzucić na niego zaklęć. To zabawne, że niektórym wystarczy przyłożyć miecz do gardła i powiedzą ci wszystko. A innym wręcz przeciwnie. Przysłało mnie twoje najmłodsze rodzeństwo, Ginny i Ron. Naraziłeś ich na duże kłopoty, a ja jestem ich sposobem na zapewnienie sobie bezpieczeństwa. Nie lubią mnie, ale słyszeli o mojej skuteczności w załatwianiu takich problemów.

Pozwolił mężczyźnie przetrawić nowe informacje, wykorzystując ten moment na wybranie rodzaju egzekucji. Odłożył miecz na blat biurka, a różdżkę wetknął w kieszeń.  Gdy jego twarz naznaczył kolejny paskudny uśmiech, Percy zasłonił twarz rękami. Zbliżył się do rudzielca i ukucnął przy nim.

- To jak, przyznasz się sam i grzecznie oddasz wspomnienia ze spotkań z Potterem, czy mam je z ciebie wyrwać? – Wyszeptał mu wprost do ucha, z jednej z kieszeni spodni wyciągnął przygotowaną fiolkę na przechowanie mgiełki wspomnienia. Mężczyzna ochoczo pokiwał głową, wierząc w możliwość przeżycia tego spotkania. Zadowolony łowca przytknął koniec różdżki do jego skroni, z której po upływie kilku sekund oderwał pajęczynkę odpowiednich wspomnień. Zakorkowaną buteleczkę ponownie wetknął w tę samą kieszeń.

- Dziękuję za współpracę. Teraz czas na wielki finał. Już współczuję osobie, która jutro cię tu znajdzie. To nie będzie ładny widok. No, wstajemy. Chcę jeszcze tej nocy się napić i pójść do wyra.

Poderwał go za włosy do pozycji stojącej. Następnie wolną ręką wyszarpnął zza pleców nóż o zakrzywionym ostrzu i wbił go w brzuch ofiary. Szarpnął raz, drugi i trzeci, rozpruwając Weasleya od pępka po mostek i odsunął się, unikając tryskającej krwi i wypadających wnętrzności. Kolejnym cięciem otworzył jego gardło, przez które w kolejnej fontannie krwi wyciągnął język donosiciela. Pozwalając Percyemu Weasleyowi wykrwawić się na śmierć, wyczarował łańcuch zakończony hakiem. Za pomocą zaklęcia przytwierdził łańcuch do sufitu. Kolejnym podniósł ciało rudowłosego i nabił go na hak. Zrobił to w taki sposób, że metal przebił miękką tkankę żuchwy i wyszedł przez usta denata. Kończąc, odsunął jeden z regałów i wypalił na ścianie ostrzeżenie dla kolejnych osób.

Tak skończy każda osoba, która doniesie ministerstwu na ruch oporu.

Z kolejnej kieszeni wyciągnął mugolski smartphone. Zrobił kilka zdjęć jako dowody dokonania mordu, pogwizdując przy tym jakąś wesołą melodię.

Po tym wszystkim zabrał swoje rzeczy i z cichym pyknięciem deportował się poza granice jego terenu. W pośpiechu schował kurtkę, rękawice i miecz do plecaka i powrócił do Dziurawego Kotła.

 
- Znowu jesteście przed czasem. Co jest z wami, wyspać się nie dacie nawet. – Mruknął niezadowolony, gdy ktoś gwałtownie wpuścił promienie porannego słońca do pokoju. Spojrzał na oprawcę i burcząc przekleństwa wstał z łóżka. Dwie kobiety odwróciły wzrok, widząc że ma na sobie same bokserki. – No chyba nie czujecie obrzydzenia na widok kilku kolejnych blizn, skoro widziałyście już te na mojej gębie?

- Zamknij się. Dopóki nie włożysz czegoś na tyłek, to nici z interesu. – Warknęła rozdrażniona Ginny. – A to jest Cho, jeśli w twoim cuchnącym łbie nie zaskoczyło, że nie przyszłam z Hermioną.

Kilka minut później siedzieli naprzeciw siebie z kamiennymi wyrazami twarzy. Po upewnieniu się, że kobiety nie zwymiotują na niego na widok zdjęć, pokazał je dokładnie maskując choćby cień ponurej satysfakcji na widok odpływającej krwi z obu twarzy. Musiał przyznać, że Ginny mimo tego zniosła śmierć brata dość spokojnie, nawet z mściwym grymasem. Za to Cho Chang po chwili odwróciła wzrok, zakrywając usta dłonią.

- Swoje zrobiłem. Jeśli sądzicie, że popełniłem błąd, to trzymajcie to. – Wyciągnął z szafki ukrytą fiolkę ze wspomnieniami Percyego i wcisnął ją w dłoń jego jedynej siostry. – A teraz wasza część umowy.

Pani Potter wyciągnęła z płaszcza sakiewkę wypchaną złotymi galeonami. A przynajmniej taką miał nadzieję. Rzuciła ją niedbale na łóżko i ciągnąc za sobą towarzyszkę, wyszła bez słowa z pokoju Gabriela.

- Was też miło było widzieć. Niedługo znowu się zobaczymy. – Mruknął przeciągając się.

Tego właśnie się obawiam - Pomyślała Ginny, na chwilę przed deportacją.

To by było na tyle, jak na tekst napisany w jeden wieczór. I jak wrażenia?