niedziela, 8 października 2017

5. Między młotem a kowadłem



Dziwnie było pozbywać się wyglądu dzikusa, którym było się od dłuższego czasu. Jednak przed takimi osobami nie mógł stanąć w ubraniach ze smoczej skóry, potarganych włosach i z zarostem godnym książkowego krasnoluda. Wystarczyło tylko się skupić. To była najtrudniejsza część tego zadania, gdy wciąż doskwierała mu przypadłość związana z poprzednią nocą.
Wreszcie w głowie Gabriela rozbłysnął pomysł. Wywołana pełną koncentracją poprzeczna zmarszczka na czole nie chciała zniknąć przez kilka długich minut. Wreszcie włosy po bokach i z tyłu głowy cofnęły się w głąb czaszki. Z zarostu pozostały wąsy łączące się z krótką brodą. Przypominając sobie zaklęcie, którym Tony wiecznie splatał swoje dredy, związał swoje włosy w krótki warkocz.
Za Walhallę! Wyglądasz cudownie.
Z okna widział Pokątną. O tej porze ludzie kręcili się pomiędzy sklepami, jakby całkowicie zapomnieli o wojnie. Zwyczajne życie, bez cienia strachu o własne życie. Zbliżało się Boże Narodzenie. Za chwilę część uczniów miało opuścić Hogwart i powrócić do rodziców. Inni nie mieli takiej możliwości.
Natychmiast odegnał od siebie natrętne myśli. Gabriel Russell, którego potrzebował, nie był przygnębiony. Temu Gabrielowi magiczna część Londynu padała do kolan. Teraz padali przed pozostałymi członkami Talii. Miał taką cichą nadzieję.
Za oknem ponownie sypał śnieg. Sztywne machnięcie różdżką przywołało do jego wolnej ręki rękawice i kurtkę ze smoczej skóry. W worku pełnym cudów coś się kotłowało. Gabriel słyszał rumor, jakby w środku biegło stado buchorożców.
Na cycki Morgany, trzeba tam zrobić porządek.
Masz absolutną rację. Ju…
…tro.
Wreszcie ze środka, niczym nieśmiały wąż, wysunął się gruby żółto–czarny wełniany szal. Im dłużej pozostawał w stolicy, tym stawał się bardziej sentymentalnym. To był kolejny powód do opuszczenia Wysp.
– Czas zostać królową balu – sarknął na odchodne, zamykając za sobą drzwi pokoju.

Osoby z paranoją miewają problemy w zatłoczonych miejscach. I tym razem Gabriel co i rusz rozglądał się ukradkiem, czy nikt go nie śledzi. Stwierdzenie tego, gdy mijają cię setki, jeśli nie tysiące osób, jest niemożliwością. Pozostawało mu cieszenie się z zasłonięcia twarzy szalem.
Świąteczna wystawa w Esach i Floresach była w barwach zieleni i złota. Na samym środku stał powiększony egzemplarz „Wszystkich twarzy Brujy”, z którego łobuzersko uśmiechała się i machała do przechodniów Amy Romero. Na kilku stolikach wokół powiększonej książki leżały egzemplarze w zwykłych rozmiarach. Obok nich unosił się plakat oznajmiający, że tuż po świętach sama kapitan Harpii z Holyhead pojawi się w księgarni, żeby spotkać się z fanami. Świat mógł stanąć w płomieniach, jednak nic nie mogło powstrzymać siły pieniądza.
Jakaś część jego ego, ta przebudzona na czas najbliższych godzin, była niezwykle zainteresowana książką. Czy Amy poświęciła mu chociaż wzmiankę? Czy jego imię zostało tam uwiecznione? Czy ktoś będzie próbował do niego dotrzeć z tego powodu?
Daj spokój, to nie jest istotne.
Jego cel był kilka kroków dalej. Otrzepał buty ze śniegu i nacisnął na klamkę. W tym samym momencie ze środka wypadły dwie opatulone od stóp do głów osoby. Kobiety. Albo bardzo szczupli chłopcy. Nie nadążał za modą. Jedna z nich przyglądała mu się, była wyraźnie przestraszona. Minęły go bardzo szybko. Russell jeszcze przez chwilę stał w progu, odprowadzając je wzrokiem. Był wyraźnie zaintrygowany osobami, które bardzo energicznie rozglądały się na boki. Zupełnie jak on wcześniej.
Słysząc coraz głośniejsze stukanie obcasów i gderanie, pospiesznie wszedł do środka. Zawieszony nad drzwiami dzwoneczek ożył, wydając przyjemny dla ucha dźwięk. Gabriel jeszcze nie zdążył uwolnić się od szalika, gdy zjawiło się przed nim kilka kobiet. Cztery młodsze, na oko pomiędzy 17 a 50 rokiem życia, stały w odległości dwóch kroków za starą przysadzistą czarownicą o srebrnych włosach.
– Madame Malkin! Dobrze widzieć panią w świetnej formie – pozdrowił ją ze szczerym uśmiechem na bliznowatej twarzy.
– Będzie świetna, jeśli klienci nie będą stali w drzwiach, gdy na dworze jest taki mróz. – Kobieta skarciła go, jakby nie dosłyszała powitania. Stojące za nią pracownice tylko pokręciły głowami. Nic się nie zmieniła.
Gabriel odwiesił kurtkę i szal. Badawcze spojrzenie zmrużonych  pod zmarszczonym czołem oczu, lustrowało go czujnie. Dostrzegał kurze łapki wokół nich, a zaraz poniżej świeżo wykwitające gniewne rumieńce.
– Madame, mam nadzieję, że problemy z nadprogramowymi płatnościami już nie mają miejsca? – zagadnął lekkim tonem, z uśmiechem urwisa.
Otworzyła usta, jednak nie wyszedł z niej żaden dźwięk. Zrozumiała, kim on jest.
– No, dziewczyny, ruchy! Mamy ważnego klienta. Herbata, ciasteczka, może szklaneczka Ognistej – mrugnęła do niego porozumiewawczo, jednak widząc leniwe kręcenie głową, wyraźnie się zasępiła – Jednak bez tego ostatniego, a szkoda. Nic tak nie pomaga w mroźne dni, jak Ognista Whisky Ogdena. Chodź, kochanieńki, zapraszam do tyłu. Tacy klienci zasługują na specjalne traktowanie.
Przeszli razem przez cały sklep, mijając krzątające się pracownice. Starsze zajmowały się klientami, młodsze dreptały za właścicielką. Jedna z nich trzymała srebrną tacę pełną ciastek, a druga imbryk z parującą herbatą. Madame Malkin otworzyła przed nim drzwi i wpuściła do osobnej pracowni.
Pomieszczenie wydawało się być osobnym światem. Pozbawione okien czy obrazów z przemykającymi pomiędzy ramami postaciami wydawało się być niepasującym do charakteru sklepu.
Znak czasów.
Nie było tam niczego. Tylko nagie ściany w kolorze piasku. Staruszka wyczarowała prosty stolik, a jej gość dodał do tego dwa wygodne fotele. Czeladniczki postawiły naczynia na blacie i pospiesznie wyszły, zamykając za sobą drzwi.
– Chyba nie jest pan zły, że go nie poznałam? – zapytała, siadając w fotelu. Wyglądała, jakby marzyła właśnie o chwili spokoju. Popijając herbatę, wpatrywała się w niego zza okularów. – Miałam prawo pana nie poznać przez ten wygląd. Ostatnim razem nie miał pan tak pokiereszowanej twarzy, tego rodzaju fryzury… No i był pan ciut węższy.
Ostatnie spotkanie z madame Malkin miało miejsce nieco ponad sześć lat wcześniej. Gabriel był wtedy jeszcze członkiem Talii. Któregoś dnia do jej sklepu przyszli nieprzyjemni ludzie twierdzący, że ta co tydzień ma im płacić sto galeonów za święty spokój. W innym przypadku mógł zdarzyć się przykry incydent z udziałem kogoś z jej bliskich. Talia była wtedy na tyle poważaną grupą, że nikt normalny nie chciał wchodzić na ich terytorium ze swoim interesem. Dlatego w dniu jednej z kolejnych spłat, trzech śmiałków spotkało w „Szatach na każdą okazję” klientów, którym nie spodobała się ich obecność. Mężczyźni przepadli. Podobnie jak cały ich gang. Tak Talia pilnowała swojego terenu, zawsze wysyłając sygnał innym grupom przestępczym. W taki sposób pracowała osoba, o której mówiono Loki.
– To pamiątka za bycie nieostrożnym – odparł, niedbałym ruchem wskazując blizny.
Rozmawiali o zwyczajnych rzeczach przez ponad godzinę. Widać było, że obojgu potrzebna była chwila zwykłej rozmowy. Z daleka od wszystkich problemów.
– Ale wie pani, że nie wpadłem tu na miłą rozmowę i herbatę?
Madame Malkin spojrzała na niego już bez wesołych iskier w oczach. Odstawiła filiżankę z niedopitą herbatą na stół i lekko wychylając się w jego kierunku powiedziała:
– Chłopcze, czy uważasz mnie za głupią staruchę? To oczywiste, że przyszedłeś tutaj w interesach. Tu są „Szaty na każdą okazję”, więc zapytam tylko raz: jaka to okazja?
Jego filiżanka również powędrowała na drewniany blat. Gabriel wstał z fotela, choć zrobił to z niechęcią.
– Potrzebuję nietypowego stroju wyjściowego. Krój mugolski, bo bywam w różnych miejscach, a i niekiedy wśród niemagicznych ważniaków. Da się to załatwić? Najlepiej na już, jeśli by istniała taka możliwość, madame.
Madame Malkin pokiwała głową w zamyśleniu, przyglądając mu się badawczo. Wreszcie wstała. Dobywając różdżki, wyczarowała pięć wysokich luster, które ustawiły się w półokręgu. Następnie w jej wolnej ręce pojawiły się miary krawieckie. Kobieta upuściła je na ziemię, a te popełzły w kierunku Gabriela. Mężczyzna poczuł się niekomfortowo, gdy w jego głowie zrodziła się myśl, co takie pełzające miary by mogły komuś zrobić, gdyby madame Malkin nie była zdrowa na umyśle. Opanował mimowolną chęć podpalenia ich i swobodnie rozłożył ręce.
– Zuch chłopiec – pochwaliła go starsza pani, obserwując pomiary i zapisując wyniki kolorowymi literami w powietrzu.
Mugole mają technikę, a tutaj podobne funkcje spełniają czary. Wychodzi prawie na jedno. Ze wskazaniem na nas.
– Poczekaj chwilę, dziewczyny tylko przyniosą materiał i bierzemy się do pracy.
Wróciła po kilku minutach, a górujący nad nią mężczyzna pozwolił jej na swobodną pracę.

Gabriel stał pomiędzy lustrami, przyglądając się pracy madame Malkin, która poświęciła dla niego ostatnie dwie godziny. Miał na sobie białą koszulę i kamizelkę w przywodzącym na myśl czasy wiktoriańskie stylu. Była bordowa, z podszewką wykonaną z matowej czarnej satyny i ośmioma guzikami w dwóch rzędach. Poprawiając ciemne spodnie, spojrzał w lustro.
Wszystko tam nie pasowało. Wielki bliznowaty, pozbawiony niechlujnego zarostu i zdecydowanie za długich włosów, najemnik wciśnięty w drogi garnitur skrojony na miarę. Jeszcze do czternastego roku życia chodził w zniszczonych ciuchach. Później Talia pokazała mu inne drogi do zdobywania rzeczy, na które miał ochotę. Na samym końcu, dla złota i skarbów, zaryzykował własnym życiem. A teraz stał u madame Malkin, do której wstydził się nawet zaglądać przed rozpoczęciem roku szkolnego.
– Jest pan zadowolony z tego projektu? – zapytała kobieta, przynosząc mu marynarkę o kolorze podobnym do spodni.
Raz za razem poprawiając wyimaginowaną zmarszczkę na kamizelce, nie odpowiadał jej przez dłuższą chwilę. W tym samym momencie po pracowni rozszedł się dźwięk dzwonka umieszczonego nad drzwiami i wesołe wysokie głosy grupy młodych osób. Madame Malkin przewiesiła marynarkę przez poręcz krzesła i czmychnęła do nowych klientów.
– Gdzie ja wsadzę różdżkę? – rzucił pytaniem w próżnię, gdy tylko zarzucił na siebie dokładnie dopasowaną górną część garnituru.
– To jak będzie z tym strojem? Nie za wąska marynarka? Rękawy nie są za długie? A może nogawki trzeba poprawić? – Usłyszał niespodziewanie. Był tak zajęty własnymi myślami, że nie zauważył powrotu krawcowej, przez co na dźwięk jej głosu drgnął gwałtownie.
– Już pani powinna wiedzieć najlepiej, że wszystko jest wykonane perfekcyjnie. Tylko bym potrzebował dodatkową kieszeń wewnątrz marynarki, taką na prawie całą długość różdżki – pokazał jej palcami rozmiary przedmiotu, a widząc jej zdziwienie, tylko wzruszył ramionami.
– Wie pani, czasy są niespokojne. Do tego bym wziął drugi komplet, tak na wszelki wypadek.
Kobieta z zadowoleniem pokiwała głową, przeliczając w głowie zarobioną kwotę. Za jej plecami przemykały przyuczane do przejęcia interesu członkinie rodziny. Biznes nie zna spokoju. Nie przed świętami.

O tym, że stało się coś dziwnego, wiedział od momentu wejścia do Dziurawego Kotła. Kelnerki wyglądały na zdenerwowane. Jednej, gdy niosła tacę z naczyniami, tak trzęsły się ręce, że cudem było nieupuszczenie jej.
W lokalu pozornie nic się nie zmieniło. O tym, że zniszczenia można naprawić w chwilę, Gabriel wiedział najlepiej.
– Znowu ktoś z Ministerstwa? – zapytał, podchodząc do baru.
Dziewczyna bez słowa położyła na ladzie kartę przedstawiającą asa karo. Russell w kilku długich krokach pokonał dystans dzielący go od schodów. Czy Talia przypomniała sobie o obowiązku pozbawienia go życia? Gdyby tak było, to nikt by nie zostawił ostrzeżenia. A już na pewno by nie wszedł do Dziurawego Kotła, zwracając przy tym na siebie uwagę wszystkich pracowników.
Serce waliło mu jak szalone, gdy z różdżką w wolnej ręce stanął przed drzwiami do pokoju. Otwarcie ich zaklęciem poskutkowało. Pchnął je, a te ustąpiły ze skrzypnięciem.
Kurwa.
Od razu zauważył, co się zmieniło. Na wysokości jego oczu lewitowało małe, drewniane pudełeczko. Za nim połyskiwały zawieszone w powietrzu, elegancko wykaligrafowane litery:
Na pamiątkę.
Wieczorem Gabriel ostatni raz sprawdził, czy wszystko jest na swoim miejscu. Nie wątpił w prymitywną ciekawość ludzi – nie pracowników Dziurawego Kotła, których ponownie opłacił, dzięki czemu nikt go nie niepokoił. Niektórzy klienci miewali jednak lepkie ręce, a on miał za dużo cennych i niebezpiecznych przedmiotów w worku pełnym cudów. Dlatego przed teleportacją zabezpieczył pokój serią zaklęć. Dopiero po tym obrócił się na pięcie, znikając z pyknięciem.
Napierająca i dusząca ciemność wypluła go w hrabstwie Wiltshire. Z gracją, na jaką może pozwolić sobie dwumetrowy wór mięśni, wylądował na odśnieżonej drukowanej drodze. Znając arystokratów i ich zamiłowanie do epatowania siłą i bogactwem, ten mały pokaz, gdy wszędzie wokół sypał śnieg, był tylko drobnym kaprysem rodziny gospodarzy.
Pierwszą oznaką, że został zaproszony na coś więcej, niż zwykłą rozmowę, dostrzegł po chwili od pojawienia się. Zazwyczaj zamknięta żelazna brama była otwarta na oścież. Przy niej stało dwóch mężczyzn w grubych płaszczach.
Widzisz jak się patrzą?
Tak jak ja.
Myślisz, że będą kłopoty?
Wredny głos w głowie napełnił go wątpliwościami. Miał nadzieję nie brać udziału w żadnej awanturze przez kilka najbliższych dni, jeśli nie tygodni. Jednak pełne wyuczonej obojętności oczy mężczyzn przy bramie nie dawały mu spokoju. Wszedł na teren posesji zaraz po okazaniu zaproszenia. Przepuszczono go środkiem, a on przeklinał chęć spojrzenia za siebie. Zawodowa paranoja nie potrafiła dać o sobie zapomnieć.
Za bramą odśnieżona była jedynie ścieżka. Wysoki żywopłot oraz ogrody pokrywała nieduża warstwa śniegu. Gdy był tu pierwszym razem, słyszał szum wody, a gdzieś obok niego majestatycznie przechadzał się biały paw. Teraz był śnieg i ciemności rozświetlane przez sączące się światło z okien rezydencji.
Malfoyowie zawsze są wzorem dla innych arystokratów… a teraz takie uchybienie?
Wreszcie zobaczył z bliska rezydencję jednego z najsławniejszych rodów czystej krwi w całej Wielkiej Brytanii. Nie miało znaczenia to, co sądził o tym domu. Liczyło się to, że został wezwany. To nie zapowiadało niczego dobrego.
Potężne wrota, przed którymi stanął, były ozdobione kołatką stylizowaną na łeb węża. Tak przystało na rodzinę wywodzącą się od samego Salazara Slytherina, jednego z założycieli Hogwartu. Słyszał muzykę, gwar rozmów, czasami śmiech.
Stuk. Stuk. Stuk.
Ledwo uderzył trzeci raz, a drzwi natychmiast się przed nim otworzyły. W progu powitał go jeden z wielu skrzatów domowych rodziny Malfoyów. Ten był dość młody, niewyróżniający się niczym szczególnym. Miał wielkie, odstające uszy, oczy jak dwa brązowe spodki, wyuczony uśmiech. Ukłonił się przed Gabrielem, nieomal dotykając czubkiem nosa podłogi. Człowiek, pomimo szczerych chęci, przeszedł obok sługi bez słowa. Potraktował skrzata jak powietrze, bo tego od niego oczekiwano. Wszedł pomiędzy arystokratów, to musiał grać według ich zasad.
A jedną z nich było traktowanie skrzatów w taki sposób.
Panował tam zupełnie inny nastrój, niż poprzednim razem. Zazwyczaj mroczny hol był zalany światłem, co ożywiało wnętrze od samego początku. Jedynie postacie z portretów obserwowały wchodzących gości z wyższością. Jakby kogoś interesowała opinia twarzy trupa.
Łowca oddał skrzatowi swój płaszcz, prezentując stojącym w holu ludziom swój strój. Stał przed nimi w garniturze w odcieniach szarości i srebra. Pod jasnoszarą marynarką miał ukrytą kamizelkę w ciemniejszym odcieniu, upstrzoną orientalnym wzorem wyszytym srebrną nicią, z satynową stalowoszarą podszewką. Zgodnie z sugestią madame Malkin, przeplótł guziki łańcuszkiem kończącym się zegarkiem kieszonkowym. Biżuteria była wykonana ze srebra. Na czarnym krawacie, który miał zawiązany pod szyją, był ten sam wzór co na kamizelce.

– Pan pozwoli za mną. Będzie dla mnie zaszczytem zaprowadzić pana na uroczysty bankiet mojego pana – powiedział ten sam skrzat, gdy ponownie pojawił się o krok przed nim. Gabriel spojrzał na niego z góry, a sługa natychmiast poprowadził go. Minęli masywne drewniane drzwi do salonu, co go zaskoczyło. Z jednego z marmurowych kominków, otoczona szmaragdowymi płomieniami, wyszła ciemnoskóra kobieta w długiej czerwonej sukni. Spojrzała na niego przelotnie i bez słowa ruszyła w przeciwnym kierunku.
Jedna z tych, które wezwano tu do pracy. Podążył za nią wzrokiem. Stała z dłonią na klamce drzwi prowadzących do salonu. Posłała mu zalotny uśmiech. Najemnik, niby przypadkiem, przesunął dłonią po brodzie tak, by wyraźnie dostrzegła wyryty na sygnecie symbol. Jej wyraz twarzy natychmiast się zmienił, a sama kobieta skinęła mu z szacunkiem. Dopiero wtedy zniknęła za drzwiami.
Skrzat wprowadził go do urządzonej z przepychem wysoko sklepionej sali bankietowej, w której było około dwustu osób. Z dalekiego końca pomieszczenia było słychać muzykę klasyczną. Pomiędzy wędrującymi grupami gości przemykały inne skrzaty, trzymając tace z przekąskami i alkoholem ponad głowami.
– Dobry wieczór, panie Russell. Monica Jane Falldridge, asystentka pana Malfoya, miło mi pana poznać. – Od jednej ze stojących blisko drzwi grup osób odłączyła się drobna, tryskająca energią osóbka. Krótkowłosa blondynka o niebieskich oczach ukrytych za okularami w prostokątnych oprawkach prawie podbiegła do niego z wyciągniętą ręką. Ujął ją delikatnie, odpowiadając na powitanie krótko, lecz kulturalnie. Była bardzo młoda, może nawet ukończyła szkołę w tym roku. Gabriel złapał się na tym, że przyglądał się jej zbyt długo i zdecydowanie w zbyt wygłodniały sposób. Był bardzo zainteresowany tym, jak mogła wyglądać bez tej żółtej sukni sięgającej do kostek.
Skup się!
– Możesz zaprowadzić mnie do pana domu? – zapytał, zabierając od przechodzącego obok skrzata kieliszek szampana. Monica wydawała się być zachwycona propozycją, dlatego natychmiast zaczęła prowadzić go przez salę.
– Salazarze, dziękuję panu za pojawienie się akurat w tym momencie. Już myślałam, że tamte staruchy mnie zamęczą tymi pytaniami o najnowsze modele mioteł i ich porównanie względem najnowszych Nimbusów i Komet, kontrakty sponsorskie na następny sezon i przede wszystkim, o stan zdrowia pani. Jakby ich to rzeczywiście obchodziło! – oburzyła się, zaciskając szczęki.
Gabriel udał, że nie poruszyła go wzmianka o Astorii Malfoy, co nie było zgodne z prawdą. Zachował się jednak na tyle taktownie, by nie ciągnąć tematu, wywołując przy tym zbędną awanturę. Sprowadził rozmowę na neutralny grunt. Monica okazała się rozmówczynią, przy której nie trzeba było się specjalnie wysilać. Zanim doprowadziła go do Dracona Malfoya, dowiedział się chyba wszystkich plotek ze świata sportu, arystokracji i biznesu.
Gospodarza rozpoznał z daleka. Trudno nie dostrzec szczupłego, wysokiego mężczyzny o niezwykle jasnych włosach. Na dodatek otoczonego wianuszkiem nadskakujących mu osób, które stale kiwały głowami i śmiały się na zawołanie. Gdy byli o dziesięć kroków od grupy pana Malfoya, do gospodarza podszedł wyraźnie podenerwowany czarnoskóry mężczyzna o wydatnych kościach policzkowych. Nachylił się do Dracona, mówiąc mu coś bezpośrednio do ucha. Nawet z takiej odległości można było dostrzec, że blondyna wyraźnie zdenerwowała przekazana informacja. Zanim ktoś z grupy zdążył się odezwać, ciemnoskóry z wyraźną wyższością odgonił całe towarzystwo.
– Panie Malfoy, panie Zabini. Przepraszam, że przerywam, ale życzył sobie pan przyprowadzić pana Russella, gdy tylko ten się pojawi – Monica, jakby przejmując część nerwów swojego pracodawcy na siebie, wtrąciła się w rozmowę dwóch byłych Ślizgonów.
Obaj natychmiast przerwali szybką rozmowę. Wreszcie Blaise, jakby ulegając Draconowi, niechętnie skinął głową, odwrócił się na pięcie i odszedł równie szybko, jak przyszedł. Gospodarz odwrócił się do Gabriela, przywołując na twarz formalny uśmiech. Podczas wymiany uprzejmości Monica ulotniła się.
– Nie wygląda pan najlepiej, panie Malfoy – zauważył najemnik, dostrzegając ziemistą cerę i podkrążone oczy arystokraty. Pomimo tego, Draco Malfoy wciąż był przystojnym mężczyzną w sile wieku, z modną fryzurą, gładko ogoloną twarzą i czarnym garniturem skrojonym na miarę.
– To samo mogę powiedzieć o tobie – odciął się mu, upijając łyk szampana. – Tego z twarzy nie mogłeś sobie zdjąć?
Gabriel uśmiechnął się krzywo, również upijając łyk alkoholu. Po ostatnich przygodach z trunkami nienajlepszej jakości, picie wśród arystokracji było błogosławieństwem pod każdym względem.
– Lubię pamiątki.
– Rzeczywiście, to musiała być niezwykła kobieta, że zostawiła ci takie ślady. No i ten wygląd… Dobrze, że chociaż nie przyszedłeś tu uwalany w błocie lub krwi, bo skrzaty by musiały szorować wszystko przez następny tydzień.
Najemnik przewrócił oczami, przy okazji gryząc się w język. Drażnienie Malfoya przy tylu osobach, na dodatek na jego przyjęciu, by nie było mądrym posunięciem.
– Może przejdziemy do rzeczy? Rozumiem, że ma pan ochotę na długą wymianę uprzejmości, ale ja przyciągam tu za dużo uwagi – zauważył Gabriel. Miał rację, odkąd został sam na sam z gospodarzem, coraz więcej osób „przypadkowo” przechodziło obok nich, chcąc usłyszeć chociaż strzęp rozmowy gospodarza z osobą, której nikt inny tu nie znał.
Może zaprosił cię, żeby porozmawiać z kimś z branży? Przecież był Śmierciożercą. Dla niego zabijanie też nie powinno stanowić problemu.
A Harry Potter był dzielnym chłopakiem, który pokonał największe zło. Resztę historii już znasz.
Malfoy uśmiechnął się w typowy dla niego sposób. Pogardliwie. Niedbale machnął ręką trzymającą kieliszek, dając mu do zrozumienia, ile obchodzą go pozostali goście w tej chwili.
– Uspokój się, panie ładny. Większość z nich potrafi tylko łazić na bankiety, żreć i pić za cudze pieniądze, plotkować, knuć i udawać przyjaciół – słynący z ostrych uwag Malfoy ani na chwilę nie przestawał pokazywać swojej pozycji względem innych osób.
Najemnik dostrzegł, że jego rozmówca co chwilę rozgląda się dyskretnie po całej sali. Jeśli coś tam miało się wydarzyć, tłumaczył sobie Gabriel, to nikt nie był tego świadomy. Typowy bankiet, rozmowy, kurtuazja, udawanie picia w małych ilościach. Świat arystokratów w pigułce. Na dole łańcucha pokarmowego chociaż można było usiąść przy stole, głośno kogoś obrazić i strzelić w twarz, jeśli zaszła taka potrzeba.
Tutaj najpierw by było trzeba delikwenta wyciągnąć z tłumu.
Stosunkowo łatwe. Imperius lub wykorzystanie kogoś takiego, jak tamta panna wchodząca do salonu.
– Jesteś wreszcie – Malfoy odezwał się gdzieś za plecy rozmówcy. Gabriel spojrzał przez ramię i zamarł. Obok pokornie opuszczającej głowę asystentki gospodarza stała kapitan Harpii.
Pieprzony Malfoy!
Amy Romero wyglądała zupełnie inaczej, niż ją zapamiętał. Nawet inaczej, niż na zdjęciach z Proroka Codziennego czy okładki swojej książki. Zazwyczaj kręcone włosy spływały jej do połowy pleców. Szybko przeszukując pamięć doszedł do wniosku, że nigdy nie widział jej z taką fryzurą. Tak samo, jak nigdy nie widział jej w sukience i na szpikach. Nawet na tego rodzaju spotkaniu musiała zaakcentować barwy swojej drużyny – jej sukienka  była ciemnozielona, a skromna biżuteria na szyi została wykonana ze złota. Wyglądała przy tym bardzo kobieco, co minimalnie psuł grymas błąkający się na jej twarzy.
– Komu tym razem mnie przedstawisz, Draco? – zapytała wyraźnie poirytowana. Nic się nie zmieniła.
Gospodarzowi nawet nie drgnęła brew na takie zachowanie. Przez lata pracy w sporcie przywykł do nieokrzesanych gwiazd quidditcha. No i sam nie był najświętszym w relacjach międzyludzkich. Każdego rodzaju.
– Och, moja droga, ranisz moje serce – odparł z kpiącym uśmiechem na twarzy. – W tym wypadku formalności nie będą potrzebne, bo znacie się… dość dobrze. Gabriel Russell, twoja szkolna maskotka.
Jeszcze słowo i zetrę ten uśmiech z jego twarzy, przysięgam.
Zaciskając szczęki, przepełniony zażenowaniem, odwrócił się w stronę kobiet. Przez twarz Wiedźmy z Panamy przemknęła cała gama uczuć. Od zdziwienia, przez chwilową radość, po chłód. Przyglądała mu się jakby był ciekawym okazem w zoo.
– Widzę, że przynajmniej któraś kobieta na dowidzenia zostawiła ci ładną pamiątkę. Szkoda, że to nie ja – powiedziała z niepokojącym opanowaniem, co nie zapowiadało niczego dobrego.
Dosłyszał parsknięcie Malfoya. Gospodarz bawił się wybornie, obserwując ich spotkanie. Jako jedyny w tym towarzystwie. Russell był zdecydowani za trzeźwy na taką rozmowę.
– Jeśli masz zamiar robić sceny, to chociaż poczekaj, aż stąd wyjdę. Nie psujmy arystokratom ich spotkania problemami osób z nizin społecznych – odciął się jej w ostrych słowach, przy okazji wbijając szpilkę gospodarzowi. Dopił szampana jednym łykiem i odłożył kieliszek na tacę pobliskiego skrzata. Zaraz po tym ukłonił się swoim rozmówcom i ruszył w stronę schodów prowadzących na jeden z dwóch balkonów.
Przechodził pomiędzy ludźmi jak taran. Chyba tylko zrządzenie losu sprawiło, że z nikim się nie zderzył. Czuł się obnażony i rozbity, a tego mu nie brakowało. Miał być chłodnym profesjonalistą, a Pan-Jestem-Przystojnym-Modelem starł jego pewność siebie w tak banalny sposób.
Delikatnie zakrzywione w lewą stronę schody, podobnie jak ściany, były wykonane z kamieni. Dopadł do nich w kilku susach.
– Myślisz, że łatwo jest kogoś gonić w szpilkach i sukience?! – Amy sprzedała mu kuksańca i wyprzedziła w drodze na balkon. Nie spojrzała na niego ani razu, co mu w gruncie rzeczy odpowiadało.
I wtedy to poczuł.
Coś w pomieszczeniu uległo zmianie, jakby zaraz miał tam się rozpętać sztorm. Szósty zmysł, ten odpowiedzialny za wyczuwanie kłopotów, odezwał się w jego głowie bardzo głośno i wyraźnie. Gabriel lewą dłonią rozpiął marynarkę, a prawą sięgnął do różdżki. W połowie schodów odwrócił się na pięcie. Czternastocalowa magiczna broń z włóknem smoczego serca jako rdzeniem już czekała na komendę.
Sala mogłaby być wypełniona po brzegi, a i tak nikt by nie zauważył jego reakcji. Wszystko z powodu osoby, która niespodziewanie dołączyła do grona gości.
Teraz już wiesz, dlaczego Blaise Zabini był taki zdenerwowany, a Dracon Malfoy wyglądający, jakby przez te wielkie okna wpadł na ucztę rogogon węgierski?
Przy tym tutaj, smok jest groźny jak słodki szczeniaczek.
Swobodnie rozmawiając ze skrzatem domowym, na salę bankietową wkroczył sam Harry Potter. Tłum zamarł, czekając na reakcję gospodarza lub Ministra Magii.
– Dobry wieczór wszystkim. Proszę, bawcie się dalej i nie zwracajcie na mnie uwagi – powiedział spokojnym tonem, a jednak był doskonale słyszalny w każdym miejscu. Harry Potter był mężczyzną eleganckim i niezwykle charyzmatycznym. Ludzie sami zaczęli się do niego zbliżać, chcąc choć przez chwilę zaskarbić sobie jego uwagę.
Wyglądem nie różnił się tak bardzo od innych gości. Mając na sobie rozpiętą granatową marynarkę i białą koszulę rozpiętą pod szyją, z długimi włosami związanymi w krótką kitkę, prezentował się równocześnie elegancko i swobodnie.
Wiesz, że możesz zakończyć wojnę jednym ruchem? Dwa słowa, znasz je bardzo dobrze.
Coś go przytłaczało, jakby zrzucono na niego Big Bena. Prawą rękę mu sparaliżowało, a głos odmówił posłuszeństwa. Czy ten człowiek rzeczywiście był tak potężny, że sama myśl o zaatakowaniu go była szaleństwem?
– Co ty wyprawiasz? – Popchnięty przez Amy wpadł na ścianę i to go wyrwało z dziwnego odrętwienia. Spojrzał na nią, pozornie będąc znów spokojnym.
– I dlaczego, do cholery, masz różdżkę w ręce?
Pokręcił głową, szybko ruszając w górę. Jak najdalej od Wybrańca.
Balkon był bardzo ustronnym miejscem, równocześnie pozwalającym obserwować każdy kąt sali poniżej. Amy Romero poprowadziła go w cień, z dala od wścibskich oczu. Dopiero wtedy schował różdżkę do specjalnej kieszeni wewnątrz marynarki. Opierając się o regał z książkami, odetchnął ciężko.
– To jak będzie? Odezwiesz się do mnie, o wielce łaskawy? Czy może olejesz, tak jak po ukończeniu Hogwartu?
Miała rację, z dnia na dzień zerwał z nią wszelki kontakt. Po prostu nie mógł sobie wyobrazić łączenia swojego życia w Talii z życiem obok wschodzącej gwiazdy quidditcha. Tak zapewniał jej bezpieczeństwo. A przynajmniej w taki sposób to sobie wtedy tłumaczył. Miał siedemnaście lat, był kryminalistą i miał masę wrogów. Przede wszystkim, ciągnęło go do przygód.
– Też miło mi cię zobaczyć, Ptysiu.
Wiedział, że to ją rozwścieczy. Jeszcze gdy byli razem, denerwowało ją bycie nazywaną w ten sposób. Wolała zawsze uchodzić za twardą i pewną siebie. Nikt nazywany Ptysiem, taki być nie mógł.
Warknęła w odpowiedzi coś po hiszpańsku, co tylko upewniło go w jego przeczuciach.
– Cieszę się, że ci się udało w życiu, Amy. Naprawdę, bez cienia ironii – dodał, co było zgodne z prawdą.
Nie wyglądała na uspokojoną jego słowami. Nerwowo zaciskała dłonie, wciąż mrucząc coś w języku swoich rodziców.
Kobiety są zbyt skomplikowane.
Bruja zbliżyła się do niego, a on dziękował, że kobieta nie ma wzroku bazyliszka. W zazwyczaj wesołych oczach była stłumiona furia. Wystarczyła iskra, żeby podpalić jej gorący temperament i wywołać burzę z piorunami. Dlatego zgodnie nie wypowiadali żadnych słów, a minuty rozciągały się niewiarygodnie.
– Mam nadzieję, że nie przyszedłem w najmniej odpowiednim momencie? – Cichy głos samego Ministra Magii przerwał nerwowe napięcie rosnące pomiędzy Amy i Gabrielem. Harry Potter stał oparty o kamienną balustradę balkonu, z bezczelnym uśmiechem na twarzy. Dobrze wiedział, w którym momencie podejść do nich, by wywołać najmocniejszy efekt. Kobieta, speszona, natychmiast zrobiła dwa kroki do tyłu, tracąc swoją typową śmiałość. Obdarzyła ostatnim przelotnym spojrzeniem oszpeconego mężczyznę i bez słowa opuściła taras.
Przekleństwa w głowie najemnika potęgowały paraliżujące napięcie. Stał sam na sam z Harrym Potterem, nie mogąc nawet ruszyć palcem. W całej karierze nie zdarzyło mu się to przed żadnym czarodziejem.
– Panie Ministrze – powiedział z wystudiowaną obojętnością, kłaniając się najpotężniejszej osobie z całego ich społeczeństwa. Było mu coraz bardziej duszno. Chciał, nie, musiał uciec z Dworu Malfoyów w trybie natychmiastowym.
– Och, nie wychodź jeszcze. Porozmawiajmy. Nasz gospodarz pewnie poczułby się urażony wyjściem bez pożegnania. – Potter zachowywał się niezwykle swobodnie. Uśmiechnięty, rozluźniony, poświęcający czas na błahe rozmowy. A jednak jego palce czasami po prostu musiały dotknąć widocznej pod rozpiętą marynarką Czarnej Różdżki.
Więc to prawda.
– Niezwykłą kobietą jest pani kapitan Harpii. Kilka razy rozmawiałem z nią, ze względu na wspólne zainteresowania. Naprawdę, niezwykła osoba. Bardzo charyzmatyczna. Widywałem  w jej towarzystwie wielu mężczyzn. Każdy chciał jej zaimponować, a ona odsyłała ich z kwitkiem. A tu taka niespodzianka – Minister zrobił krok w stronę Gabriela, poprawiając okulary na nosie. Uśmiech, który cały czas był na jego twarzy, nie docierał do zielonych oczu, które musiały już dawno utracić blask. Były martwe. – Pojawia się osoba, którą w takim tłumie zna tylko gospodarz, jego żona, asystentka i pani kapitan. I ta właśnie osoba bez przeszkód skrada piękną panią kapitan tylko dla siebie. Czy to przypadek, panie Russell?
Skąd on zna moje nazwisko?!
Harry Potter poklepał go przyjacielsko po ramieniu, a on zrozumiał.
– Nie, panie Ministrze. Ma pan niezwykły zmysł obserwacji. Łączy nas dawna znajomość, stąd ta możliwość zbliżenia się do pani kapitan i nie pobrudzenia sobie ubrań krwią z rozbitego nosa.
Potter pokiwał głową, wydając się usatysfakcjonowanym z otrzymanej odpowiedzi. Odwrócił się do Gabriela plecami, opierając o balustradę. Metamorfomag wyraźnie poczuł ulgę, gdy nie musiał mu patrzeć w oczy. Ścierając z czoła kropelki potu, zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał obok Ministra.
– Muszę ci podziękować za zabicie Percy’ego. Powinieneś wiedzieć, że był dla mnie większym problemem, niż dla nich. I tak miał zginąć do końca roku. Może w mniej wyszukany sposób, ale i tak by skończył swoje życie – łowiąc na moment spojrzenie najemnika, kontynuował. – Wbrew temu, co mówią moi bliscy, nie jestem potworem! Po prostu, w porównaniu do nich, zrozumiałem dużo rzeczy. Na przykład to, że jeśli już chcesz kogoś zamordować na balu, to nie powinieneś się zawahać.
Krew z twarzy Gabriela odpłynęła bardzo szybko. Gdyby zszedł pomiędzy ludzi, to ktoś by mógł pomyśleć, że mężczyzna za chwilę odejdzie z tego świata. Siłą woli zmusił nogi do bycia sztywnymi, głos w głowie beształ go raz za razem, pomagając zachować resztki godności.
– Nie gniewam się za to. Wracając do tematu, nie jestem potworem. Dlatego nie naciskam na Hogwart, jako instytucję. Nie wywieram nacisku na rodziców i nauczycieli poprzez uczniów. Nie jestem Voldemortem, chociaż tak o mnie mówią. Nie, ja nie jestem Tomem Riddlem. Tom był… zagubiony. To chyba najlepsze określenie. Nie poznał miłości, która ostatecznie doprowadziła do jego śmierci.
– Czego pan ode mnie chce, panie Ministrze? Na dole jest około dwustu osób, z którymi mógłby pan porozmawiać na wszystkie tematy. Zamiast tego, marnuje pan swój czas w towarzystwie osoby, która została tutaj zaproszona z niejasnych powodów. Osoby, która ani nie jest wysoko postawiona, ani wpływowa, ani bogata. Nie mam panu nic do zaoferowania – Każde słowo było kilkukrotnie przemyślane i dobrane tak, żeby Minister przypadkiem nie poczuł się urażony. Gabriel w głębi duszy modlił się o szybkie skończenie konwersacji i opuszczenie kraju. Jeśli w ciągu ostatnich dni poszukiwał powodu do ucieczki, to tego wieczora zdobył już kilka na tyle mocnych, że był gotowy zniknąć choćby zaraz.
Potter westchnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. Przez tę krótką chwilę dało się zauważyć, jakie piętno odcisnęły na nim wydarzenia z ostatnich lat. Zaczął siwieć, pomimo bycia przed czterdziestką. Sińce pod oczami i blada cera wskazywały, że często zarywał noce.
– I tu się mylisz! Pamiętam ten dzień, gdy Minerwa McGonnagal przysłała mi list, w którym prosiła o próbę przekonania pewnego utalentowanego, choć przy tym niezwykle nieskorego do współpracy, Gryfona. Widziała w nim potencjał na bycie całkiem dobrym aurorem, ale on cały czas się wykręcał. Twierdził, że nie ma odpowiednich umiejętności, to, tamto, siamto, bla, bla, bla. Po jakimś czasie miałem okazję odbyć spotkanie z nią, poruszyliśmy ponownie ten temat. Zasmuciło mnie, gdy usłyszałem, że słuch po tym chłopaku zaginął. Ale jeśli los chce, żeby do czegoś doszło, to i tak doprowadzi do spotkania. W ten oto sposób poprowadził nasze ścieżki, dzięki czemu stoimy we dwóch na bankiecie mojego dawnego wroga. Zabawne, prawda?
Odpowiedziało mu milczenie ze strony rozmówcy. Z dołu niósł się gwar rozmów, przemieszany z dźwiękami muzyki symfonicznej.
– Wiesz, że wciąż mogę rozważyć tamtą propozycję. Ja nie zapominam. Widzę nasze podobieństwo, znam twoją historię. Dlaczego nie zechcesz pożegnać tej marnej imitacji życia? Tego skakania po całym świecie. Łapania się najgorszych zleceń i dostawania za nie śmiesznych pieniędzy. Przy twoim doświadczeniu, dowodzenie oddziałem do zadań specjalnych by było kwestią roku. Dom. Założenie rodziny. Prawdziwej rodziny! Nie pragniesz tego gdzieś głęboko w sercu?
Skurwiel miesza mi w głowie! Zmień temat. Zmień ten temat, do cholery!
– Powiedział pan, że nie ingeruje w życie Hogwartu. A jeśli to szkoła jest problemem?
Sam nie do końca był pewien, dlaczego zadał akurat takie pytanie.
Masz dwie możliwości. Albo gdzieś w środku jesteś tego zajebiście ciekawy…
Albo on wpływa na mnie mocniej, niż myślę?
Bingo!
– Chyba nigdy tego nie zrozumiesz, Russell – Minister nagle przestał przypominać dobrego znajomego. W jego głosie zabrzmiał chłód, od którego stawały włoski na karku. – Nawet jeśli by zechcieli tam walczyć, to bym dopilnował, żeby nie ucierpiała żadna osoba spoza… Zakonu? Nie znam nazwy tej zbieraniny. Nieważne – niedbałym ruchem ręki zakończył chwilową zmianę tematu. – Chodzi o to, że Hogwart jest dla mnie domem. Ta szkoła była dla mnie miejscem, którego pragnąłem przez całe dzieciństwo. Nie pozwolę, by z powodu moich prywatnych spraw ucierpiał zamek i jego mieszkańcy.
Wyższego mężczyznę zamurowało. Po prostu stał i patrzył na najpotężniejszego maga swojego pokolenia i niedowierzał.
Pieprzyć to. Skoro i tak już mam przejebane, to chociaż zakończę to z przytupem.
– Powiedział pan bardzo wiele pięknych słów, panie ministrze. Ja jednak wiem swoje. Twierdzi pan, że jest tym dobrym. Wybrańcem. Piękne określenie, to trzeba przyznać. Widziałem jednak, jakie hasła są wypisane na murach. Jakie słowa są przekazywane. To nie są piękne słowa. Tam nie ma Chłopca, który przeżył. Jest tyran i morderca. Natknąłem się raz na listę osób, o których słuch zaginął, mam wymieniać?
Minister uśmiechnął się w mało przyjazny sposób, odwracając twarz w jego stronę. Przelotnie zerkając na tłum, Gabriel dostrzegł niemożliwą do przeoczenia postać Dracona Malfoya. Gospodarz niespiesznym krokiem, jakby starając się nie wzbudzać podejrzeń pozostałych gości, kierował się w stronę tarasu. Co jakiś czas przystając przy losowych osobach, zamieniał z nimi kilka słów, uśmiechał się czarująco i odchodził.
– Niezwykle mnie tym zainteresowałeś, Russell. Proszę, zaspokój mój głód wiedzy.
– Seamus Finnigan z rodziną. Zaginęli podczas wakacji na Bliskim Wschodzie. Rubeus Hagrid w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął z kraju. Molly Weasley, która traktowała pana jak własne dziecko, została zesłana do Azkabanu. Podobnie jak jej mąż. O pańskim kuzynie, Dudleyu, wiadomo tylko że postrzelił najpierw cztery przypadkowe osoby, a następnie popełnił samobójstwo. Czy to przypadek, panie Potter? – Zagrał bardzo ryzykownie. Nie uszło jego uwadze, że twarz Ministra na ułamek sekundy wykrzywił gniewny grymas.
– Mam rozumieć, że wybrał już pan stronę?
– Oczywiście, że wybrałem. Swoją stronę. Nie chciałem się wmieszać w ten cały konflikt. Jest mi absolutnie nie na rękę zabawa w politykę. Szczególnie w jej agresywne wydanie.
Dracon Malfoy, trzymając w ręce kieliszek szampana, właśnie szybko wchodził po schodach.
Wbrew oczekiwaniom najemnika, Harry Potter zdusił wszystkie rozbudzone rozmową emocje i na powrót zamienił się w pełnego energii i dobrego humoru gościa na przyjęciu.
– Tutaj pan jest, ministrze! Wszędzie pana szukałem! – Malfoy bacznie przyglądał się obu mężczyznom. Nie był ani trochę zadowolony z tego, że Gabriel miał spotkanie w cztery oczy z Potterem. – Chciałbym zaprosić pana na zamknięte spotkanie z moimi wspólnikami. Usiądziemy, powspominamy, wypijemy coś mocniejszego.
Potter uśmiechnął się nieco szerzej, przystając na propozycję. Mijając najemnika, zatrzymał się na moment.
– Dziękuję za miłą pogawędkę. Cieszę się, że znaleźliśmy pewną nić porozumienia.
Minister, nie czekając na gospodarza, zszedł po schodach. Zatrzymał się przy stojących najbliżej osobach, dołączając do ich rozmowy.
Dracon Malfoy pociągnął Gabriela w półmrok i popchnął na kamienną ścianę.
– Czy ty chcesz mi, kurwa, rozpętać piekło w domu?! Oszalałeś?! – koniec różdżki zatrzymał się milimetr przed twarzą młodszego mężczyzny. Ten spojrzał na blondyna z mieszaniną strachu i zdziwienia.
– Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie, Gabrielu, czy jak ci tam w rzeczywistości jest na imię. Mnie też zaskoczyła jego wizyta. Jego obecność jest mi nie na rękę, ale obecnie to on rozdaje karty. Nie Rudzielce i ich banda szlamowatych oberwańców. Nie odbudowujący swoje szeregi Śmierciożercy. Co się tak dziwisz, ja po prostu wiem o ich powrocie – na chwilę wzrok Malfoya uciekł w kierunku przedramienia – Wreszcie nie twoi przyjaciele z przestępczego półświatka. Nikt w całym czarodziejskim świecie nie ma obecnie tak wielkich wpływów i takich narzędzi jak pieprzony Harry Grzmotter!
Ręka Malfoya drżała zauważalnie. Początkowo Gabriel poczuł odrazę na taką reakcję od byłego Śmierciożercy. W następnej chwili naszła go jednak refleksja, że nie zrozumie jego stanu, dopóki nie będzie posiadać rodziny. Powoli i ostrożnie uniósł ręce w obronnym geście. Minęły trwające wieczność sekundy, zanim Dracon schował różdżkę. Zrobił to z wyraźną niechęcią i ociąganiem.
– Panie Malfoy, sądzę że to będzie odpowiedni moment na pożegnanie się.
– Doprawdy? Już myślałem, że chcesz jeszcze posiedzieć z Chłopcem i spróbować zniszczyć wszystko, co zbudowałem od czasu śmierci Czarnego Pana – ostra riposta blondyna świadczyła, że opanował się na tyle, by powrócić do typowego dla siebie stylu wypowiedzi.
Zabieraj się stąd wreszcie.
Wymienili krótki uścisk dłoni i zeszli razem pomiędzy ludzi. Malfoy natychmiast dołączył do grupy, w której stał Minister. Po chwili odeszli we dwóch w przeciwnym kierunku. Gabriel mógł przysiąc, że Potter odprowadza go wzrokiem. Wyraz twarzy Ministra Magii sugerował, że był zamyślony, może nawet strapiony czymś.
Mroźny podmuch skutecznie przywrócił Gabrielowi zdolność do logicznego myślenia. Stojąc na oświetlonej magicznymi płomieniami ścieżce, gorączkowo układał plan ewakuacji. Najpierw z Dziurawego Kotła, następnie z Londynu, a później z Wielkiej Brytanii. Musiał tylko wybrać miejsce i przywrócić do życia jedną z tożsamości przygotowanych na taką okazję.
Ochroniarze, których wcześniej widział przy bramie, teraz stali przy drzwiach wejściowych. Obserwowali go z zainteresowaniem, jednak nie powiedzieli nawet słowa.
Rosja, Norwegia, Brazylia, Kanada, Stany Zjednoczone…
Byle nie Kazachstan. Tam nie ma niczego.
Zamilcz na moment. To nie czas na żarty.
Śnieżna kula trafiła go w potylicę tak niespodziewanie, że zachwiał się.
– Jeśli myślałeś, że znowu znikniesz bez pożegnania z mojego życia, to grubo się pomyliłeś! – Następnych słów nie zrozumiał. Potok hiszpańskich wrzasków zalał go, a on po prostu stał i patrzył. Amy Romero – Bruja – w najbardziej popisowy sposób uzewnętrzniała swoją wściekłość. Uderzyła go otwartą dłonią w twarz. Towarzyszący temu dźwięk rozszedł się w ciemności, płosząc ukrytego pod jednym z krzaków kota. Nie bronił się przed drugim ciosem. Oba policzki piekły go, było to jednak niczym w porównaniu z wewnętrznym bólem.
Kobieca furia przypominała nasilającą się burzę. Gdyby Gabriel zrozumiał chociaż ułamek wyzwisk, którymi go obrzucała, to zapadłby się pod ziemię. Czuł się i tak wystarczająco głupio, a znaczenia słów mógł się tylko domyślać. Pięść kobiety spadła na jego klatkę piersiową raz i drugi. Po dziesiątym ciosie stracił rachubę, pozwalając jej uwolnić nagromadzoną przez lata nienawiść względem jego osoby. Podziękował losowi, że nie zechciała zrobić tego przy świadkach.
Amy wreszcie opadła z sił po minutach wrzasków i ciosów. Oparła się czołem o jego pierś, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Kolejny raz tego wieczoru zapadło pomiędzy nimi milczenie. Mężczyzna okrył ją swoim płaszczem. Bał się jej dotknąć, ze względu na możliwość nagłego nawrotu furii.
– Boję się.
Naprawdę to powiedziałeś? To chyba oznacza starzenie się i stawanie miękkim. Wiesz, że kto mięknie, ten ginie?
– Kolejnych ciosów?
Tego się nie obawiał. Paraliżował go strach na myśl o wprowadzeniu jej w świat, którego znać nie powinna. Mogła być twardą i wyszczekaną zawodniczką w quidditchu, jednak on uczestniczył w zdecydowanie bardziej zawiłej rozgrywce. Szczególnie teraz, gdy stanął pomiędzy Harrym Potterem a jego byłymi przyjaciółmi. Nawet jeżeli zarzekał się przed wszystkimi, że jest neutralny i nie interesuje go ta wojna. Nawet jeśli został wplątany w to wszystko. Teraz musiał tylko…
Wrócić do źródła problemu. Odnaleźć kontakt.
Odnaleźć Petera Rhysa.
Jeśli tak miał rzeczywiście na imię.
– Czy ty mnie słuchasz? – Amy patrzyła na niego wyczekująco. Nie miał dość odwagi, żeby wyznać jej wszystko. Według niego ona nie miała siły, żeby wszystko przyjąć.
Nachylając się, kolejny raz poczuł zapach jej perfum, niezmienny pomimo upływu tylu lat. Może lekko przemieszany z alkoholem. Wiedziała, że on się pojawi, czy to był tylko ponury żart gospodarza?
Złożył krótki pocałunek na jej policzku. Wykorzystując jej chwilowe zawahanie, odwrócił się na pięcie i w kilku długich krokach dopadł do zamkniętej żelaznej bramy wejściowej. Refleks ścigającej, nawet jeśli była w butach na obcasie i sukni, pozwolił jej nadrobić dzielącą ich odległość zdecydowanie za szybko.
Będąc popchniętym, Gabriel wpadł na bramę, która zaskrzypiała w proteście na taki sposób wyrażania uczuć. Ciało, bez wykorzystania umysłu, zareagowało samo. Szybki odwrót, zaciśnięta dłoń gotowa do wyprowadzenia ciosu. Wola powróciła na centymetry przed twarzą Wiedźmy z Panamy.
– Teraz widzisz, czego się boję. – Na powrót rozwarte palce delikatnie przesunęły po jej przerażonej twarzy. – Nigdy nie byłem z tobą szczery. Już w szkole kroczyłem ścieżką, na którą nie chciałem cię wprowadzać. A teraz zaszedłem nią tak daleko, że nie potrafię zawrócić i żyć jak ty. Jestem potworem wychowanym przez potwory. Z wyglądu przypominam potwora. Zabijam potwory i je okradam z wszystkich kosztowności.
– Co ty bredzisz? – Kobieta uwięziła go swoim dotykiem skuteczniej od jakiegokolwiek zaklęcia.
– Jestem patologicznym przykładem…
Oberwał kolejny raz tego wieczora, tym razem pięścią w żebra. Krzywiąc się i sycząc, powstrzymał chęć wyplucia z siebie wiązanki wyzwisk.
– Dość! – Amy najpierw odsunęła się od niego, a następnie pociągnęła za krawat, zmuszając do nachylenia się jak najniżej. Ich twarze były, jak na jego gust, zdecydowanie za blisko. – Nie wiem, za kogo się uważasz. Dla mnie jesteś pyskatym Gryfonem, który stanął w obronie dziewczyny w tarapatach. Przyznaj sam, że wciąż nim jesteś, gdzieś głęboko.
Widząc, że Gabriel nie pali się do udzielenia odpowiedzi, pokręciła energicznie głową.
– A co najważniejsze, jesteś tym, któremu kiedyś obiecałam wspólny dom. Rodzinę, taką prawdziwą. Własną. Dzieci. Psa biegającego po ogrodzie i ganiającego gnomy, kurwa mać!
Milczał dalej, wpatrując się w brąz jej tęczówek. Obserwował je tysiące razy, znał więc każdy szczegół. Nietypową barwę, nieco jaśniejszą niż zwykle widywał u ludzi. Przypominające iskierki złote plamki, których przeniesienie na jego własne oczy nie dawało pożądanego efektu.
– Przecież tego chciałeś! – niemal krzyknęła.
– Nie! – odparł równie głośno zdenerwowany, jednak zaraz się poprawił i rozwinął myśl zdecydowanie spokojniej – Nie chciałem tego. Nigdy nie chciałem robić czegoś, co stworzy błędne koło. Wąż nie może połknąć własnego ogona, a tym grozi mi to… wszystko.
Mógł przysiąc, że to był pierwszy raz, gdy przy nim płakała. Dlatego całkowicie go zaskoczył. Widział jak Amy drży przez przejmujący chłód i płacz.
Chyba jednak jest w tobie dużo z tamtego dzieciaka.
Jeśli nie potrafisz pomóc, to chociaż nie utrudniaj. Wolę walczyć ze wściekłą mantykorą niż rozmawiać z nią. Mantykora tylko chce mi odgryźć głowę, a ona mnie…
Pokochać?
Uczłowieczyć. To miałem na myśli.
Ręka Gabriela powoli uwolniła się z uścisku i namacała klamkę. Mechanizm kliknął i skrzydła otworzyły się na zewnątrz. Całkowite wyzwolenie nie zajęło mu wiele czasu. Podnosząc ją, wykonał kilka ostrożnych kroków do tyłu.
– Wiesz, że jesteśmy już poza granicami rezydencji? – zapytała, dodając do tego mizerny uśmiech.
Nie odpowiedział. Zamiast tego, obrócił się w miejscu i z pyknięciem zabrał ich z hrabstwa Wiltshire.

Pokój w Dziurawym Kotle nie zmienił się przez kilka godzin jego nieobecności. Jego cały dobytek leżał obok łóżka, częściowo wysypując się z dużego worka. Szafa wciąż była otwarta na oścież, mając w środku tylko drugi garnitur.
Ostrożnie postawił Amy na podłodze, która zaskrzypiała cicho pod jej ciężarem. Zdjął z jej ramion płaszcz i zawiesił go na drzwiach szafy. Ona pozbawiła go marynarki i kamizelki. On ściągnął krawat i usiadł na łóżku.
– Dołączysz do mnie? – zapytał, klepiąc materac obok siebie.
Kobieta przystała na jego propozycję. Po chwili buty na obcasach przeleciały przez pokój, z trzaskiem uderzając o otwarte drzwi szafy.
– To raczej nie są warunki, do jakich przywykła światowej klasy zawodniczka, co? – mruknął, uśmiechając się pod nosem.
W odpowiedzi jej palce delikatnie puknęły go w skroń. Kobieta położyła się na łóżku, nie dbając o elegancką suknię.
– Zamknij się – odcięła się mu bardzo sprawnie, na powrót wracając do bycia Wiedźmą z Panamy. – Chodźmy spać. Z rana dasz mi odpowiedzi na wszystkie pytania, które zebrałam przez te lata.


No i jest. Kazałem Wam i sobie długo czekać na ten rozdział. Dlatego postarałem się o zrobienie go dość obszernym, tak w ramach rekompensaty. To tyle ode mnie.