No to zaczynamy ten spontaniczny projekcik. Trzy, dwa jeden, start!
Późnojesienny wieczór
sprowadził nad Londyn chłód i deszcz, które dopadały każdego szaleńca
znajdującego się poza domem. Dotyczyło to zarówno mugoli i czarodziejów. W
Dziurawym Kotle, co było rzeczą normalną, panował gwar i ścisk. Obsługa uwijała
się pomiędzy dziesiątkami gości, roznosząc ich zamówienia. W tych pozornie
spokojnych czasach ludzie spotykali się, by zachować w sobie pozostałość
normalności.
Zdecydowanie
odbiegającym od normalności, jakakolwiek ta by nie była dla społeczeństwa
posługującego się magią, był jeden ze zbłąkanych wędrowców. Samym wejściem do
lokalu skupił na sobie dziesiątki spojrzeń. Gdy szedł, tłum rozstępował się
przed nim jak morze przed Mojżeszem. Gdy ich mijał, niósł się za nim syk
zaniepokojonych szeptów. Nie bezpodstawnych.
Przybysz był wysoki i barczysty, okryty od stóp po czubek głowy ciemnym
płaszczem z głębokim kapturem. Lewą ręką trzymał wielki wór przerzucony przez
plecy, a palce prawej miał zaciśnięte na różdżce.
Barman, czując na sobie
ciężar spojrzenia nieznajomego, szybkim ruchem ręki wskazał mu schody
prowadzące na piętro. W następnej chwili warknięciem pogonił za nim jedną z
pracujących u niego dziewczyn, żeby ta przyszykowała wędrowcowi pokój. Gdy ten
wreszcie zniknął na schodach, dało się wyczuć opadające napięcie i stopniowy
powrót sielankowej atmosfery.
- Trzymaj. Ta sknera,
Tom, pewnie nie płaci ci dużo. W sumie, takie mamy gówno warte czasy, że każdy
trzyma oszczędności przy sobie. – Mruknął rzucając wór na łóżko. Zaciągnął zasłony
w oknie wypadającym na ulicę Pokątną i sięgnął do ukrytej pod płaszczem
sakiewki z pieniędzmi. Położył złotego galeona na kulawym stoliku, by w
kolejnej chwili dać dziewczynie do zrozumienia, że ta ma wyjść.
Gdy wreszcie został
sam, ściągnął z siebie płaszcz i rzucił nim niedbale na łóżko. Skupił uwagę na
wiszącym obok lustrze, mrucząc pod nosem przekleństwa. Kiedyś podobno
przystojną twarz zdobiły mu trzy pręgi blizn biegnących od kącika lewego oka do
prawej kości szczęki. Dwutygodniowy zarost i przydługie włosy dodatkowo
nadawały mu wygląd osoby z dziczy. Co miało nie mijać się do końca z prawdą.
Słysząc pukanie,
zamachnął różdżką, otwierając drzwi na oścież. Z korytarza wpatrywały się w
niego trzy pary oczu. Dwie rude głowy, jedna z burzą brązowych włosów. Zgodnie
z wcześniejszymi ustaleniami. Uznając to za przywitanie, osoby weszły,
rozglądając się czujnie. Zaraz po przekroczeniu przez nie progu, drzwi z cichym
skrzypnięciem zamknęły się.
- Przed czasem. –
Mruknął głębokim głosem, pocierając przy tym brodę. Odwrócił się twarzą do
gości. Trójka, bez wątpienia, czarodziejów. Świadczył o tym jeden szczegół.
Pomimo deszczu, te osoby były suche, co nie było możliwe bez aportowania się do
lokalu. Szybkim ruchem wyczarował trzy proste krzesła dla nich, a samemu
zasiadł na łóżku. Ściągnął wojskowe buty sięgające za kostkę, zaklął kolejny
raz.
- My… tego, no. –
Zaczął nieskładnie prawie równy mu wzrostem, ale chudy jak tyczka mężczyzna o
płomiennorudych włosach. Wyraźnie czuł się skrępowany towarzystwem takiego
osobnika, o czym świadczyło również uciekające do drzwi spojrzenie.
- Muffliato – Syknął gospodarz. Nie umknęła jego uwadze reakcja całej
trójki, z której każda osoba skrzywiła się słysząc zaklęcie. Na jego ustach
pojawił się ledwie widoczny uśmiech. Bez wątpienia, były to osoby, które miały
się tu stawić. – Więc przyszła do mnie trójka Weasleyów. Ciekawi mnie tylko, z
jaką sprawą?
- Dwójka. – Poprawiła
go kobieta o równie rudych włosach. – Skoro podobno jesteś tak dobrze
poinformowany, jak twierdzą wspólni znajomi, to powinieneś wiedzieć, że
zmieniłam nazwisko, a brzmi ono Potter.
- Doprawdy? Czy właśnie
tak się przedstawiasz swoim kolegom z podziemia? Miło mi, jestem Ginny Potter,
to przez mojego męża macie teraz przejebane? – Zakpił z niej, a widząc wycelowane
w siebie różdżki, spojrzał z politowaniem na ich właścicieli. – Moi drodzy,
naprawdę? Ja tylko mówię prawdę. – Dodał unosząc ręce w geście obronnym.
- Za to o tobie mówią inne
rzeczy. – Wtrąciła się druga kobieta, jawnie niezadowolona z przebywania w
towarzystwie tego typu człowieka, na dodatek tak ich traktującego. – Kłamca,
najemnik, awanturnik…
- Morderca, złodziej, cham,
prostak, łamacz zaklęć, tropiciel, szpieg, łowca. – Wyliczał rozbawiony wstając
z łóżka. Zwalił swoje około dziewięćdziesięciu kilogramów ciała na podłogę
przed nimi, pierwszy raz szczerze
uśmiechając się do nich. – Do usług. Kilka osób próbowało nawet mnie zatrudnić
jako kochanka. Raz pewna starsza czarownica chciała mnie namówić na zagranie
ulubionego bohatera jej siedmioletniej wnuczki, ale do rzeczy! Wolę jednak jak
szepczą o człowieku o stu twarzach, potworze czającym się w snach. O Lokim,
Pseudologosie, Anansim. Nikt nigdy nie mówił o Gabrielu Salahu Aidanie
Russellu. A szkoda. Miło mi was widzieć, Hermiono, Ginny, Ronie. Napijecie się
czegoś?
Zszokowani, nie
udzielili odpowiedzi od razu. Dopiero po kilkudziesięciu uderzeniach serca
Gabriel usłyszał zapewnienia, że nie chcą być widzianymi przez zbyt dużą liczbę
osób.
- No tak, podziemie,
listy gończe, wyroki. Nie ma lekko, co? – Widząc wściekłe spojrzenie Rona,
wyszczerzył się jeszcze szerzej. – Dobra, mówcie, czego chcecie ode mnie. Ledwo
przyszedłem, a bym chciał…
- Jęzlep – Warknęła Ginny. Zaklęcie poskutkowało, sprawiając
natychmiastowe zamilknięcie mężczyzny, który już nie uśmiechał się. Skinął jej
po chwili z uznaniem, położył ręce na kolanach i cierpliwie oczekiwał.
Dobra
jest, nie ma co. Ciekawe zaklęcie, warto je zapamiętać. Nie będzie trzeba
każdego idioty walić w łeb, żeby się zamknął.
- Ktoś nadaje na nas. W
ciągu dwóch tygodni cztery osoby zesłano do Azkabanu, a dwie zabił sam
minister. Znajdź donosiciela… i zrób co chcesz – Powiedziała płaczliwym głosem
Hermiona, kryjąc twarz w dłoniach. Gabriel nie dziwił jej się, też by był
załamany, gdyby to jego długoletni przyjaciel zaczął polowanie na byłych
towarzyszy. Wskazał na swoje usta, dając znać, że chce zabrać głos. Po chwili
widocznego wahania, siostra Rona uwolniła jego język spod wpływu zaklęcia
przyklejającego go do podniebienia.
- Dzięki, dobre
zaklęcie. Mówisz, że mogę zrobić wszystko. A co, jeśli to ktoś z waszych
bliskich? – Powiedział już bez cienia rozbawionego tonu w głosie.
- Tak jak to
powiedziała moja żona. Rób co chcesz. Byle skutecznie. Byle on się dowiedział –
Zapewnił go Ron mściwym tonem. – Ile kosztują twoje usługi?
- To już, mój drogi
Ronaldzie, zależy – Ron wzdrygnął się, gdy usta rozciął grymas udający uśmiech.
Poskutkowało.
Po trzech tygodniach,
Gabriel doskonale wiedział, skąd pochodzą przecieki na linii
rebelia-ministerstwo. Nie poinformował nikogo ze zleceniodawców o wynikach
swojego śledztwa, sądząc że tak będzie wygodniej. Przynajmniej dla niego. Mimo
wcześniejszych zapewnień, mogli źle zareagować na wieść o tożsamości kreta.
Pod osłoną nocy, zszedł
z niewielkiego wzgórza. Do jednej z w pełni zamieszkanych przez czarodziejów
wiosek dotarł pół godziny później. Rzucił okiem na zegarek, na którym wskazówki
wskazywały okolice pierwszej w nocy. Szedł pomiędzy domami szybkim i
zdecydowanym krokiem, zmierzając bezpośrednio do celu. Wreszcie zamajaczył
przed nim wysoki mur, za którym znajdował się dom donosiciela. Zwykły, nie
różniący się niczym specjalnym od pozostałych we wsi. Dwa piętra, dach z
czerwonej dachówki. Zgodnie z wcześniejszymi obserwacjami, w jednym oknie na
piętrze paliło się światło.
Zatrzymał się przy
ogrodzeniu, przeciągnął dwa razy, splunął i ściągnął plecak z prawego ramienia.
Ze środka wyciągnął długi pakunek, a po nim jeszcze dwa mniejsze. Przebrał się
w kurtkę ze smoczej skóry, naciągnął na dłonie rękawice z tego samego materiału,
na samym końcu odpakowując największe zawiniątko. Podniósł miecz, który
przewiesił sobie przez plecy. Na samym końcu zmienił swój wygląd, wykorzystując
wrodzone umiejętności. Trzeba bowiem
wiedzieć, że Gabriel Russell był metamorfomagiem. Stał się mniejszy i lżejszy,
dzięki czemu mógł bez obaw skorzystać z pomocy drzewa, które w normalnych
warunkach by mogło nie wytrzymać jego ciężaru.
Zgodnie z planem,
wspiął się na stojące niedaleko ogrodzenia stare drzewo, przeskoczył z jednej z
gałęzi na trawnik za murem i zamarł przyczajony. Oczekiwał zadziałania jakichś
zaklęć antywłamaniowych lub środków mugolskich, z których coraz większa liczba
czarodziejów korzystała. Zgarbiony przebiegł pod drzwi wejściowe do domu.
- Muffliato. Alohomora – Szepnął z różdżką w ręce. Coś kliknęło w
zamku, a drzwi odchyliły się lekko, zapraszając go do środka. Lekko je pchnął i
wkroczył w ciemność. Mrucząc zaklęcia sprawdzał cały parter domu. Nie zastał
nikogo w kuchni, jadalni i salonie. Odnalazł schody na piętro, pokonał je w
szybkim tempie i zamarł nasłuchując. Z jednego pokoju dochodziło ciche
skrobanie pióra po pergaminie. Z tego samego, w którym było zapalone światło.
Na wszelki wypadek
rzucił raz jeszcze zaklęcie wyciszające na całe piętro, gdy zatrzymał się przed
drzwiami. Nie odczuwał strachu przed tym człowiekiem. Mierzył się z gorszymi od
niego, polował też na potwory, których on by nie potrafił nawet nazwać. Złamał
takie zabezpieczenia, o których już dawno zapomniano
Przełożył różdżkę do
lewej ręki, a prawą sięgnął po miecz. Ostrze wysunęło się z pochwy w
towarzystwie cichego ostrzegawczego syknięcia. Głęboki oddech, niczym przed
skokiem do głębokiej wody poprzedził wykopanie drzwi z zawiasów. W małym,
jasnym pomieszczeniu pod ścianami były szafy zawalone różnego rodzaju książkami
i teczkami. Dwa pewne kroki po grubym dywanie. Podczas trzeciego właściciel
domu zerwał się z wygodnego fotela.
- Expeliarmus – Jego różdżka w kolejnej sekundzie leżała u stóp
napastnika.
- Ratunku! Pomocy! To
jest napadł! – Krzyczał kuląc się ze strachu. – Audrey, zabieraj dzieciaki!
- Jęzlep. Levicorpus. – Mężczyzna zamilkł, tak jak trzy tygodnie
wcześniej Gabriel. Drugie zaklęcie poderwało go za kostkę w powietrze.
Niefortunnie, jego głowa rąbnęła o biurko, przez co ten stracił przytomność.
- Kurwa mać! – Warknął
Gabriel rzucając donosiciela na ziemię, jak worek ziemniaków. Ocucił mężczyznę
w ciągu minuty, czego ten natychmiast pożałował.
- Percy Weasleyu, czy
znasz powód mojego najścia? – Zapytał spokojnie, przykładając do jego szyi
czubek ostrza miecza. Widział, jak ten drży ze strachu. Gdy usłyszał
zapewnienia, że on nie jest w nic wplątany, teatralnie przewrócił oczami i
kopnął rudowłosego w żebra.
- T-tak. Wiem. To ten
Potter. To ministerstwo nasłało cię na mnie!
Niby od niechcenia
przesunął ostrzem wszerz czoła mężczyzny, zostawiając płytkie nacięcie.
- Krzycz do woli. Nie
usłyszą cię nawet za ścianą. I dobrze, nie będą mi przeszkadzać. – Błysnął
szeregiem ostrych wilczych zębów i łypnął na leżącego Percyego żółtymi oczami.
– Crucio.
Starszy brat Rona i Ginny
miotał się w agonii, przeraźliwie krzycząc. Gabriel bawił się z nim tak jeszcze
kilka razy, po każdym zadając te same pytanie, na które uparcie nie otrzymywał prawidłowej
odpowiedzi.
- No już, Weasley,
rozumiem twoją wolę walki. Nie bój się, twojej rodzinie nic nie grozi. Chociaż,
nie. Grozi, bo kłapałeś dziobem przed Chłopcem, który przeżył! Przed Wybrańcem,
który pokonał Czarnego Pana! Przed mężczyzną, który sprowadził na wszystkich
czarodziejów strach i cierpienie! Sectumsempra!
Z rozcięć na piersi i
twarzy Percyego trysnęła krew. Gdy Gabriel powrócił do normalnych rozmiarów,
cisnął pracownikiem ministerstwa o jeden z regałów. Jego zawartość zachwiała się, jednak nie spadła
- Zrozum, to nic
osobistego. Dopóki Potter nie chce dorwać mnie, to mam go w dupie. Niech robi, co mu się podoba. Jest ministrem, to może. Jego władza
nie sięga tam, gdzie ja potrafię się ukryć. Kiedyś go podziwiałem, wiesz,
legenda jakby nie patrzeć. Nawet w pewnym sensie jesteśmy podobni. Obaj
jesteśmy półkrwi. Rozumiesz już, kto
kazał mi cię wytropić? Początkowo stawiałem na tego starego chujka, Mundungusa.
Kanciarz, zawsze się bał Pottera, pierwszy do odstrzału. Jednak się myliłem,
chociaż nie obeszło się bez przesłuchania. Miał trochę więcej szczęścia od
ciebie, drogi Percy, bo nie zdążyłem nawet rzucić na niego zaklęć. To zabawne,
że niektórym wystarczy przyłożyć miecz do gardła i powiedzą ci wszystko. A
innym wręcz przeciwnie. Przysłało mnie twoje najmłodsze rodzeństwo, Ginny i
Ron. Naraziłeś ich na duże kłopoty, a ja jestem ich sposobem na zapewnienie
sobie bezpieczeństwa. Nie lubią mnie, ale słyszeli o mojej skuteczności w
załatwianiu takich problemów.
Pozwolił mężczyźnie
przetrawić nowe informacje, wykorzystując ten moment na wybranie rodzaju
egzekucji. Odłożył miecz na blat biurka, a różdżkę wetknął w kieszeń. Gdy jego twarz naznaczył kolejny paskudny
uśmiech, Percy zasłonił twarz rękami. Zbliżył się do rudzielca i ukucnął przy
nim.
- To jak, przyznasz się
sam i grzecznie oddasz wspomnienia ze spotkań z Potterem, czy mam je z ciebie
wyrwać? – Wyszeptał mu wprost do ucha, z jednej z kieszeni spodni wyciągnął
przygotowaną fiolkę na przechowanie mgiełki wspomnienia. Mężczyzna ochoczo
pokiwał głową, wierząc w możliwość przeżycia tego spotkania. Zadowolony łowca
przytknął koniec różdżki do jego skroni, z której po upływie kilku sekund
oderwał pajęczynkę odpowiednich wspomnień. Zakorkowaną buteleczkę ponownie
wetknął w tę samą kieszeń.
- Dziękuję za
współpracę. Teraz czas na wielki finał. Już współczuję osobie, która jutro cię
tu znajdzie. To nie będzie ładny widok. No, wstajemy. Chcę jeszcze tej nocy się
napić i pójść do wyra.
Poderwał go za włosy do
pozycji stojącej. Następnie wolną ręką wyszarpnął zza pleców nóż o zakrzywionym
ostrzu i wbił go w brzuch ofiary. Szarpnął raz, drugi i trzeci, rozpruwając
Weasleya od pępka po mostek i odsunął się, unikając tryskającej krwi i
wypadających wnętrzności. Kolejnym cięciem otworzył jego gardło, przez które w
kolejnej fontannie krwi wyciągnął język donosiciela. Pozwalając Percyemu
Weasleyowi wykrwawić się na śmierć, wyczarował łańcuch zakończony hakiem. Za
pomocą zaklęcia przytwierdził łańcuch do sufitu. Kolejnym podniósł ciało
rudowłosego i nabił go na hak. Zrobił to w taki sposób, że metal przebił miękką
tkankę żuchwy i wyszedł przez usta denata. Kończąc, odsunął jeden z regałów i
wypalił na ścianie ostrzeżenie dla kolejnych osób.
Tak
skończy każda osoba, która doniesie ministerstwu na ruch oporu.
Z kolejnej kieszeni
wyciągnął mugolski smartphone. Zrobił kilka zdjęć jako dowody dokonania mordu,
pogwizdując przy tym jakąś wesołą melodię.
Po
tym wszystkim zabrał swoje rzeczy i z cichym pyknięciem deportował się poza
granice jego terenu. W pośpiechu schował kurtkę, rękawice i miecz do plecaka i
powrócił do Dziurawego Kotła.
- Znowu jesteście przed
czasem. Co jest z wami, wyspać się nie dacie nawet. – Mruknął niezadowolony,
gdy ktoś gwałtownie wpuścił promienie porannego słońca do pokoju. Spojrzał na
oprawcę i burcząc przekleństwa wstał z łóżka. Dwie kobiety odwróciły wzrok,
widząc że ma na sobie same bokserki. – No chyba nie czujecie obrzydzenia na
widok kilku kolejnych blizn, skoro widziałyście już te na mojej gębie?
- Zamknij się. Dopóki
nie włożysz czegoś na tyłek, to nici z interesu. – Warknęła rozdrażniona Ginny.
– A to jest Cho, jeśli w twoim cuchnącym łbie nie zaskoczyło, że nie przyszłam
z Hermioną.
Kilka minut później
siedzieli naprzeciw siebie z kamiennymi wyrazami twarzy. Po upewnieniu się, że
kobiety nie zwymiotują na niego na widok zdjęć, pokazał je dokładnie maskując
choćby cień ponurej satysfakcji na widok odpływającej krwi z obu twarzy. Musiał
przyznać, że Ginny mimo tego zniosła śmierć brata dość spokojnie, nawet z mściwym grymasem. Za to Cho
Chang po chwili odwróciła wzrok, zakrywając usta dłonią.
- Swoje zrobiłem. Jeśli
sądzicie, że popełniłem błąd, to trzymajcie to. – Wyciągnął z szafki ukrytą
fiolkę ze wspomnieniami Percyego i wcisnął ją w dłoń jego jedynej siostry. – A
teraz wasza część umowy.
Pani Potter wyciągnęła
z płaszcza sakiewkę wypchaną złotymi galeonami. A przynajmniej taką miał
nadzieję. Rzuciła ją niedbale na łóżko i ciągnąc za sobą towarzyszkę, wyszła
bez słowa z pokoju Gabriela.
- Was też miło było
widzieć. Niedługo znowu się zobaczymy. – Mruknął przeciągając się.
Tego właśnie się obawiam - Pomyślała Ginny, na chwilę przed deportacją.
To by było na tyle, jak na tekst napisany w jeden wieczór. I jak wrażenia?