Dziwnie było pozbywać
się wyglądu dzikusa, którym było się od dłuższego czasu. Jednak przed takimi
osobami nie mógł stanąć w ubraniach ze smoczej skóry, potarganych włosach i z
zarostem godnym książkowego krasnoluda. Wystarczyło tylko się skupić. To była
najtrudniejsza część tego zadania, gdy wciąż doskwierała mu przypadłość
związana z poprzednią nocą.
Wreszcie w głowie
Gabriela rozbłysnął pomysł. Wywołana pełną koncentracją poprzeczna zmarszczka
na czole nie chciała zniknąć przez kilka długich minut. Wreszcie włosy po
bokach i z tyłu głowy cofnęły się w głąb czaszki. Z zarostu pozostały wąsy
łączące się z krótką brodą. Przypominając sobie zaklęcie, którym Tony wiecznie
splatał swoje dredy, związał swoje włosy w krótki warkocz.
Za
Walhallę! Wyglądasz cudownie.
Z okna widział Pokątną.
O tej porze ludzie kręcili się pomiędzy sklepami, jakby całkowicie zapomnieli o
wojnie. Zwyczajne życie, bez cienia strachu o własne życie. Zbliżało się Boże
Narodzenie. Za chwilę część uczniów miało opuścić Hogwart i powrócić do
rodziców. Inni nie mieli takiej możliwości.
Natychmiast odegnał od
siebie natrętne myśli. Gabriel Russell, którego potrzebował, nie był
przygnębiony. Temu Gabrielowi magiczna część Londynu padała do kolan. Teraz
padali przed pozostałymi członkami Talii. Miał taką cichą nadzieję.
Za oknem ponownie sypał
śnieg. Sztywne machnięcie różdżką przywołało do jego wolnej ręki rękawice i
kurtkę ze smoczej skóry. W worku pełnym cudów coś się kotłowało. Gabriel
słyszał rumor, jakby w środku biegło stado buchorożców.
Na
cycki Morgany, trzeba tam zrobić porządek.
Masz
absolutną rację. Ju…
…tro.
Wreszcie ze środka,
niczym nieśmiały wąż, wysunął się gruby żółto–czarny wełniany szal. Im dłużej
pozostawał w stolicy, tym stawał się bardziej sentymentalnym. To był kolejny
powód do opuszczenia Wysp.
– Czas zostać królową
balu – sarknął na odchodne, zamykając za sobą drzwi pokoju.
Osoby z paranoją
miewają problemy w zatłoczonych miejscach. I tym razem Gabriel co i rusz
rozglądał się ukradkiem, czy nikt go nie śledzi. Stwierdzenie tego, gdy mijają
cię setki, jeśli nie tysiące osób, jest niemożliwością. Pozostawało mu
cieszenie się z zasłonięcia twarzy szalem.
Świąteczna wystawa w
Esach i Floresach była w barwach zieleni i złota. Na samym środku stał
powiększony egzemplarz „Wszystkich twarzy Brujy”, z którego łobuzersko
uśmiechała się i machała do przechodniów Amy Romero. Na kilku stolikach wokół
powiększonej książki leżały egzemplarze w zwykłych rozmiarach. Obok nich unosił
się plakat oznajmiający, że tuż po świętach sama kapitan Harpii z Holyhead
pojawi się w księgarni, żeby spotkać się z fanami. Świat mógł stanąć w
płomieniach, jednak nic nie mogło powstrzymać siły pieniądza.
Jakaś część jego ego,
ta przebudzona na czas najbliższych godzin, była niezwykle zainteresowana
książką. Czy Amy poświęciła mu chociaż wzmiankę? Czy jego imię zostało tam
uwiecznione? Czy ktoś będzie próbował do niego dotrzeć z tego powodu?
Daj
spokój, to nie jest istotne.
Jego cel był kilka
kroków dalej. Otrzepał buty ze śniegu i nacisnął na klamkę. W tym samym
momencie ze środka wypadły dwie opatulone od stóp do głów osoby. Kobiety. Albo
bardzo szczupli chłopcy. Nie nadążał za modą. Jedna z nich przyglądała mu się,
była wyraźnie przestraszona. Minęły go bardzo szybko. Russell jeszcze przez
chwilę stał w progu, odprowadzając je wzrokiem. Był wyraźnie zaintrygowany
osobami, które bardzo energicznie rozglądały się na boki. Zupełnie jak on
wcześniej.
Słysząc coraz
głośniejsze stukanie obcasów i gderanie, pospiesznie wszedł do środka.
Zawieszony nad drzwiami dzwoneczek ożył, wydając przyjemny dla ucha dźwięk.
Gabriel jeszcze nie zdążył uwolnić się od szalika, gdy zjawiło się przed nim
kilka kobiet. Cztery młodsze, na oko pomiędzy 17 a 50 rokiem życia, stały w
odległości dwóch kroków za starą przysadzistą czarownicą o srebrnych włosach.
– Madame Malkin! Dobrze
widzieć panią w świetnej formie – pozdrowił ją ze szczerym uśmiechem na bliznowatej
twarzy.
– Będzie świetna, jeśli
klienci nie będą stali w drzwiach, gdy na dworze jest taki mróz. – Kobieta
skarciła go, jakby nie dosłyszała powitania. Stojące za nią pracownice tylko
pokręciły głowami. Nic się nie zmieniła.
Gabriel odwiesił kurtkę
i szal. Badawcze spojrzenie zmrużonych
pod zmarszczonym czołem oczu, lustrowało go czujnie. Dostrzegał kurze
łapki wokół nich, a zaraz poniżej świeżo wykwitające gniewne rumieńce.
– Madame, mam nadzieję,
że problemy z nadprogramowymi płatnościami już nie mają miejsca? – zagadnął
lekkim tonem, z uśmiechem urwisa.
Otworzyła usta, jednak
nie wyszedł z niej żaden dźwięk. Zrozumiała, kim on jest.
– No, dziewczyny,
ruchy! Mamy ważnego klienta. Herbata, ciasteczka, może szklaneczka Ognistej –
mrugnęła do niego porozumiewawczo, jednak widząc leniwe kręcenie głową,
wyraźnie się zasępiła – Jednak bez tego ostatniego, a szkoda. Nic tak nie
pomaga w mroźne dni, jak Ognista Whisky Ogdena. Chodź, kochanieńki, zapraszam
do tyłu. Tacy klienci zasługują na specjalne traktowanie.
Przeszli razem przez
cały sklep, mijając krzątające się pracownice. Starsze zajmowały się klientami,
młodsze dreptały za właścicielką. Jedna z nich trzymała srebrną tacę pełną
ciastek, a druga imbryk z parującą herbatą. Madame Malkin otworzyła przed nim
drzwi i wpuściła do osobnej pracowni.
Pomieszczenie wydawało
się być osobnym światem. Pozbawione okien czy obrazów z przemykającymi pomiędzy
ramami postaciami wydawało się być niepasującym do charakteru sklepu.
Znak
czasów.
Nie było tam niczego.
Tylko nagie ściany w kolorze piasku. Staruszka wyczarowała prosty stolik, a jej
gość dodał do tego dwa wygodne fotele. Czeladniczki postawiły naczynia na
blacie i pospiesznie wyszły, zamykając za sobą drzwi.
– Chyba nie jest pan
zły, że go nie poznałam? – zapytała, siadając w fotelu. Wyglądała, jakby
marzyła właśnie o chwili spokoju. Popijając herbatę, wpatrywała się w niego zza
okularów. – Miałam prawo pana nie poznać przez ten wygląd. Ostatnim razem nie
miał pan tak pokiereszowanej twarzy, tego rodzaju fryzury… No i był pan ciut
węższy.
Ostatnie spotkanie z
madame Malkin miało miejsce nieco ponad sześć lat wcześniej. Gabriel był wtedy
jeszcze członkiem Talii. Któregoś dnia do jej sklepu przyszli nieprzyjemni
ludzie twierdzący, że ta co tydzień ma im płacić sto galeonów za święty spokój.
W innym przypadku mógł zdarzyć się przykry incydent z udziałem kogoś z jej
bliskich. Talia była wtedy na tyle poważaną grupą, że nikt normalny nie chciał
wchodzić na ich terytorium ze swoim interesem. Dlatego w dniu jednej z kolejnych
spłat, trzech śmiałków spotkało w „Szatach na każdą okazję” klientów, którym
nie spodobała się ich obecność. Mężczyźni przepadli. Podobnie jak cały ich
gang. Tak Talia pilnowała swojego terenu, zawsze wysyłając sygnał innym grupom
przestępczym. W taki sposób pracowała osoba, o której mówiono Loki.
– To pamiątka za bycie
nieostrożnym – odparł, niedbałym ruchem wskazując blizny.
Rozmawiali o zwyczajnych
rzeczach przez ponad godzinę. Widać było, że obojgu potrzebna była chwila zwykłej
rozmowy. Z daleka od wszystkich problemów.
– Ale wie pani, że nie
wpadłem tu na miłą rozmowę i herbatę?
Madame Malkin spojrzała
na niego już bez wesołych iskier w oczach. Odstawiła filiżankę z niedopitą
herbatą na stół i lekko wychylając się w jego kierunku powiedziała:
– Chłopcze, czy uważasz
mnie za głupią staruchę? To oczywiste, że przyszedłeś tutaj w interesach. Tu są
„Szaty na każdą okazję”, więc zapytam tylko raz: jaka to okazja?
Jego filiżanka również
powędrowała na drewniany blat. Gabriel wstał z fotela, choć zrobił to z
niechęcią.
– Potrzebuję
nietypowego stroju wyjściowego. Krój mugolski, bo bywam w różnych miejscach, a
i niekiedy wśród niemagicznych ważniaków. Da się to załatwić? Najlepiej na już,
jeśli by istniała taka możliwość, madame.
Madame Malkin pokiwała
głową w zamyśleniu, przyglądając mu się badawczo. Wreszcie wstała. Dobywając
różdżki, wyczarowała pięć wysokich luster, które ustawiły się w półokręgu. Następnie
w jej wolnej ręce pojawiły się miary krawieckie. Kobieta upuściła je na ziemię,
a te popełzły w kierunku Gabriela. Mężczyzna poczuł się niekomfortowo, gdy w
jego głowie zrodziła się myśl, co takie pełzające miary by mogły komuś zrobić,
gdyby madame Malkin nie była zdrowa na umyśle. Opanował mimowolną chęć
podpalenia ich i swobodnie rozłożył ręce.
– Zuch chłopiec –
pochwaliła go starsza pani, obserwując pomiary i zapisując wyniki kolorowymi
literami w powietrzu.
Mugole
mają technikę, a tutaj podobne funkcje spełniają czary. Wychodzi prawie na
jedno. Ze wskazaniem na nas.
– Poczekaj chwilę, dziewczyny
tylko przyniosą materiał i bierzemy się do pracy.
Wróciła po kilku
minutach, a górujący nad nią mężczyzna pozwolił jej na swobodną pracę.
Gabriel stał pomiędzy
lustrami, przyglądając się pracy madame Malkin, która poświęciła dla niego
ostatnie dwie godziny. Miał na sobie białą koszulę i kamizelkę w przywodzącym
na myśl czasy wiktoriańskie stylu. Była bordowa, z podszewką wykonaną z matowej
czarnej satyny i ośmioma guzikami w dwóch rzędach. Poprawiając ciemne spodnie,
spojrzał w lustro.
Wszystko tam nie
pasowało. Wielki bliznowaty, pozbawiony niechlujnego zarostu i zdecydowanie za
długich włosów, najemnik wciśnięty w drogi garnitur skrojony na miarę. Jeszcze
do czternastego roku życia chodził w zniszczonych ciuchach. Później Talia pokazała
mu inne drogi do zdobywania rzeczy, na które miał ochotę. Na samym końcu, dla
złota i skarbów, zaryzykował własnym życiem. A teraz stał u madame Malkin, do
której wstydził się nawet zaglądać przed rozpoczęciem roku szkolnego.
– Jest pan zadowolony z
tego projektu? – zapytała kobieta, przynosząc mu marynarkę o kolorze podobnym
do spodni.
Raz za razem
poprawiając wyimaginowaną zmarszczkę na kamizelce, nie odpowiadał jej przez
dłuższą chwilę. W tym samym momencie po pracowni rozszedł się dźwięk dzwonka
umieszczonego nad drzwiami i wesołe wysokie głosy grupy młodych osób. Madame
Malkin przewiesiła marynarkę przez poręcz krzesła i czmychnęła do nowych
klientów.
– Gdzie ja wsadzę
różdżkę? – rzucił pytaniem w próżnię, gdy tylko zarzucił na siebie dokładnie
dopasowaną górną część garnituru.
– To jak będzie z tym strojem?
Nie za wąska marynarka? Rękawy nie są za długie? A może nogawki trzeba poprawić?
– Usłyszał niespodziewanie. Był tak zajęty własnymi myślami, że nie zauważył
powrotu krawcowej, przez co na dźwięk jej głosu drgnął gwałtownie.
– Już pani powinna
wiedzieć najlepiej, że wszystko jest wykonane perfekcyjnie. Tylko bym
potrzebował dodatkową kieszeń wewnątrz marynarki, taką na prawie całą długość
różdżki – pokazał jej palcami rozmiary przedmiotu, a widząc jej zdziwienie,
tylko wzruszył ramionami.
– Wie pani, czasy są
niespokojne. Do tego bym wziął drugi komplet, tak na wszelki wypadek.
Kobieta z zadowoleniem
pokiwała głową, przeliczając w głowie zarobioną kwotę. Za jej plecami
przemykały przyuczane do przejęcia interesu członkinie rodziny. Biznes nie zna
spokoju. Nie przed świętami.
O tym, że stało się coś
dziwnego, wiedział od momentu wejścia do Dziurawego Kotła. Kelnerki wyglądały
na zdenerwowane. Jednej, gdy niosła tacę z naczyniami, tak trzęsły się ręce, że
cudem było nieupuszczenie jej.
W lokalu pozornie nic
się nie zmieniło. O tym, że zniszczenia można naprawić w chwilę, Gabriel
wiedział najlepiej.
– Znowu ktoś z
Ministerstwa? – zapytał, podchodząc do baru.
Dziewczyna bez słowa
położyła na ladzie kartę przedstawiającą asa karo. Russell w kilku długich
krokach pokonał dystans dzielący go od schodów. Czy Talia przypomniała sobie o
obowiązku pozbawienia go życia? Gdyby tak było, to nikt by nie zostawił
ostrzeżenia. A już na pewno by nie wszedł do Dziurawego Kotła, zwracając przy
tym na siebie uwagę wszystkich pracowników.
Serce waliło mu jak
szalone, gdy z różdżką w wolnej ręce stanął przed drzwiami do pokoju. Otwarcie
ich zaklęciem poskutkowało. Pchnął je, a te ustąpiły ze skrzypnięciem.
Kurwa.
Od razu zauważył, co
się zmieniło. Na wysokości jego oczu lewitowało małe, drewniane pudełeczko. Za
nim połyskiwały zawieszone w powietrzu, elegancko wykaligrafowane litery:
Na pamiątkę.
Wieczorem Gabriel
ostatni raz sprawdził, czy wszystko jest na swoim miejscu. Nie wątpił w
prymitywną ciekawość ludzi – nie pracowników Dziurawego Kotła, których ponownie
opłacił, dzięki czemu nikt go nie niepokoił. Niektórzy klienci miewali jednak
lepkie ręce, a on miał za dużo cennych i niebezpiecznych przedmiotów w worku
pełnym cudów. Dlatego przed teleportacją zabezpieczył pokój serią zaklęć.
Dopiero po tym obrócił się na pięcie, znikając z pyknięciem.
Napierająca i dusząca
ciemność wypluła go w hrabstwie Wiltshire. Z gracją, na jaką może pozwolić
sobie dwumetrowy wór mięśni, wylądował na odśnieżonej drukowanej drodze. Znając
arystokratów i ich zamiłowanie do epatowania siłą i bogactwem, ten mały pokaz,
gdy wszędzie wokół sypał śnieg, był tylko drobnym kaprysem rodziny gospodarzy.
Pierwszą oznaką, że
został zaproszony na coś więcej, niż zwykłą rozmowę, dostrzegł po chwili od
pojawienia się. Zazwyczaj zamknięta żelazna brama była otwarta na oścież. Przy
niej stało dwóch mężczyzn w grubych płaszczach.
Widzisz
jak się patrzą?
Tak
jak ja.
Myślisz,
że będą kłopoty?
Wredny głos w głowie
napełnił go wątpliwościami. Miał nadzieję nie brać udziału w żadnej awanturze
przez kilka najbliższych dni, jeśli nie tygodni. Jednak pełne wyuczonej
obojętności oczy mężczyzn przy bramie nie dawały mu spokoju. Wszedł na teren
posesji zaraz po okazaniu zaproszenia. Przepuszczono go środkiem, a on
przeklinał chęć spojrzenia za siebie. Zawodowa paranoja nie potrafiła dać o
sobie zapomnieć.
Za bramą odśnieżona
była jedynie ścieżka. Wysoki żywopłot oraz ogrody pokrywała nieduża warstwa
śniegu. Gdy był tu pierwszym razem, słyszał szum wody, a gdzieś obok niego
majestatycznie przechadzał się biały paw. Teraz był śnieg i ciemności
rozświetlane przez sączące się światło z okien rezydencji.
Malfoyowie
zawsze są wzorem dla innych arystokratów… a teraz takie uchybienie?
Wreszcie zobaczył z
bliska rezydencję jednego z najsławniejszych rodów czystej krwi w całej
Wielkiej Brytanii. Nie miało znaczenia to, co sądził o tym domu. Liczyło się
to, że został wezwany. To nie zapowiadało niczego dobrego.
Potężne wrota, przed
którymi stanął, były ozdobione kołatką stylizowaną na łeb węża. Tak przystało
na rodzinę wywodzącą się od samego Salazara Slytherina, jednego z założycieli
Hogwartu. Słyszał muzykę, gwar rozmów, czasami śmiech.
Stuk. Stuk. Stuk.
Ledwo uderzył trzeci
raz, a drzwi natychmiast się przed nim otworzyły. W progu powitał go jeden z
wielu skrzatów domowych rodziny Malfoyów. Ten był dość młody, niewyróżniający
się niczym szczególnym. Miał wielkie, odstające uszy, oczy jak dwa brązowe
spodki, wyuczony uśmiech. Ukłonił się przed Gabrielem, nieomal dotykając
czubkiem nosa podłogi. Człowiek, pomimo szczerych chęci, przeszedł obok sługi
bez słowa. Potraktował skrzata jak powietrze, bo tego od niego oczekiwano.
Wszedł pomiędzy arystokratów, to musiał grać według ich zasad.
A jedną z nich było
traktowanie skrzatów w taki sposób.
Panował tam zupełnie
inny nastrój, niż poprzednim razem. Zazwyczaj mroczny hol był zalany światłem,
co ożywiało wnętrze od samego początku. Jedynie postacie z portretów
obserwowały wchodzących gości z wyższością. Jakby kogoś interesowała opinia
twarzy trupa.
Łowca oddał skrzatowi
swój płaszcz, prezentując stojącym w holu ludziom swój strój. Stał przed nimi w
garniturze w odcieniach szarości i srebra. Pod jasnoszarą marynarką miał ukrytą
kamizelkę w ciemniejszym odcieniu, upstrzoną orientalnym wzorem wyszytym
srebrną nicią, z satynową stalowoszarą podszewką. Zgodnie z sugestią madame
Malkin, przeplótł guziki łańcuszkiem kończącym się zegarkiem kieszonkowym.
Biżuteria była wykonana ze srebra. Na czarnym krawacie, który miał zawiązany
pod szyją, był ten sam wzór co na kamizelce.
– Pan pozwoli za mną.
Będzie dla mnie zaszczytem zaprowadzić pana na uroczysty bankiet mojego pana –
powiedział ten sam skrzat, gdy ponownie pojawił się o krok przed nim. Gabriel
spojrzał na niego z góry, a sługa natychmiast poprowadził go. Minęli masywne
drewniane drzwi do salonu, co go zaskoczyło. Z jednego z marmurowych kominków,
otoczona szmaragdowymi płomieniami, wyszła ciemnoskóra kobieta w długiej
czerwonej sukni. Spojrzała na niego przelotnie i bez słowa ruszyła w przeciwnym
kierunku.
Jedna z tych, które
wezwano tu do pracy. Podążył za nią wzrokiem. Stała z dłonią na klamce drzwi
prowadzących do salonu. Posłała mu zalotny uśmiech. Najemnik, niby przypadkiem,
przesunął dłonią po brodzie tak, by wyraźnie dostrzegła wyryty na sygnecie
symbol. Jej wyraz twarzy natychmiast się zmienił, a sama kobieta skinęła mu z
szacunkiem. Dopiero wtedy zniknęła za drzwiami.
Skrzat wprowadził go do
urządzonej z przepychem wysoko sklepionej sali bankietowej, w której było około
dwustu osób. Z dalekiego końca pomieszczenia było słychać muzykę klasyczną.
Pomiędzy wędrującymi grupami gości przemykały inne skrzaty, trzymając tace z
przekąskami i alkoholem ponad głowami.
– Dobry wieczór, panie
Russell. Monica Jane Falldridge, asystentka pana Malfoya, miło mi pana poznać.
– Od jednej ze stojących blisko drzwi grup osób odłączyła się drobna,
tryskająca energią osóbka. Krótkowłosa blondynka o niebieskich oczach ukrytych
za okularami w prostokątnych oprawkach prawie podbiegła do niego z wyciągniętą
ręką. Ujął ją delikatnie, odpowiadając na powitanie krótko, lecz kulturalnie. Była
bardzo młoda, może nawet ukończyła szkołę w tym roku. Gabriel złapał się na
tym, że przyglądał się jej zbyt długo i zdecydowanie w zbyt wygłodniały sposób.
Był bardzo zainteresowany tym, jak mogła wyglądać bez tej żółtej sukni
sięgającej do kostek.
Skup
się!
– Możesz zaprowadzić
mnie do pana domu? – zapytał, zabierając od przechodzącego obok skrzata kieliszek
szampana. Monica wydawała się być zachwycona propozycją, dlatego natychmiast
zaczęła prowadzić go przez salę.
– Salazarze, dziękuję
panu za pojawienie się akurat w tym momencie. Już myślałam, że tamte staruchy
mnie zamęczą tymi pytaniami o najnowsze modele mioteł i ich porównanie względem
najnowszych Nimbusów i Komet, kontrakty sponsorskie na następny sezon i przede
wszystkim, o stan zdrowia pani. Jakby ich to rzeczywiście obchodziło! –
oburzyła się, zaciskając szczęki.
Gabriel udał, że nie
poruszyła go wzmianka o Astorii Malfoy, co nie było zgodne z prawdą. Zachował
się jednak na tyle taktownie, by nie ciągnąć tematu, wywołując przy tym zbędną
awanturę. Sprowadził rozmowę na neutralny grunt. Monica okazała się
rozmówczynią, przy której nie trzeba było się specjalnie wysilać. Zanim
doprowadziła go do Dracona Malfoya, dowiedział się chyba wszystkich plotek ze
świata sportu, arystokracji i biznesu.
Gospodarza rozpoznał z
daleka. Trudno nie dostrzec szczupłego, wysokiego mężczyzny o niezwykle jasnych
włosach. Na dodatek otoczonego wianuszkiem nadskakujących mu osób, które stale
kiwały głowami i śmiały się na zawołanie. Gdy byli o dziesięć kroków od grupy
pana Malfoya, do gospodarza podszedł wyraźnie podenerwowany czarnoskóry
mężczyzna o wydatnych kościach policzkowych. Nachylił się do Dracona, mówiąc mu
coś bezpośrednio do ucha. Nawet z takiej odległości można było dostrzec, że blondyna
wyraźnie zdenerwowała przekazana informacja. Zanim ktoś z grupy zdążył się
odezwać, ciemnoskóry z wyraźną wyższością odgonił całe towarzystwo.
– Panie Malfoy, panie
Zabini. Przepraszam, że przerywam, ale życzył sobie pan przyprowadzić pana
Russella, gdy tylko ten się pojawi – Monica, jakby przejmując część nerwów
swojego pracodawcy na siebie, wtrąciła się w rozmowę dwóch byłych Ślizgonów.
Obaj natychmiast
przerwali szybką rozmowę. Wreszcie Blaise, jakby ulegając Draconowi, niechętnie
skinął głową, odwrócił się na pięcie i odszedł równie szybko, jak przyszedł.
Gospodarz odwrócił się do Gabriela, przywołując na twarz formalny uśmiech.
Podczas wymiany uprzejmości Monica ulotniła się.
– Nie wygląda pan
najlepiej, panie Malfoy – zauważył najemnik, dostrzegając ziemistą cerę i
podkrążone oczy arystokraty. Pomimo tego, Draco Malfoy wciąż był przystojnym
mężczyzną w sile wieku, z modną fryzurą, gładko ogoloną twarzą i czarnym
garniturem skrojonym na miarę.
– To samo mogę
powiedzieć o tobie – odciął się mu, upijając łyk szampana. – Tego z twarzy nie
mogłeś sobie zdjąć?
Gabriel uśmiechnął się
krzywo, również upijając łyk alkoholu. Po ostatnich przygodach z trunkami
nienajlepszej jakości, picie wśród arystokracji było błogosławieństwem pod
każdym względem.
– Lubię pamiątki.
– Rzeczywiście, to
musiała być niezwykła kobieta, że zostawiła ci takie ślady. No i ten wygląd…
Dobrze, że chociaż nie przyszedłeś tu uwalany w błocie lub krwi, bo skrzaty by
musiały szorować wszystko przez następny tydzień.
Najemnik przewrócił
oczami, przy okazji gryząc się w język. Drażnienie Malfoya przy tylu osobach,
na dodatek na jego przyjęciu, by nie było mądrym posunięciem.
– Może przejdziemy do
rzeczy? Rozumiem, że ma pan ochotę na długą wymianę uprzejmości, ale ja
przyciągam tu za dużo uwagi – zauważył Gabriel. Miał rację, odkąd został sam na
sam z gospodarzem, coraz więcej osób „przypadkowo” przechodziło obok nich,
chcąc usłyszeć chociaż strzęp rozmowy gospodarza z osobą, której nikt inny tu
nie znał.
Może
zaprosił cię, żeby porozmawiać z kimś z branży? Przecież był Śmierciożercą. Dla
niego zabijanie też nie powinno stanowić problemu.
A
Harry Potter był dzielnym chłopakiem, który pokonał największe zło. Resztę
historii już znasz.
Malfoy uśmiechnął się w
typowy dla niego sposób. Pogardliwie. Niedbale machnął ręką trzymającą
kieliszek, dając mu do zrozumienia, ile obchodzą go pozostali goście w tej
chwili.
– Uspokój się, panie
ładny. Większość z nich potrafi tylko łazić na bankiety, żreć i pić za cudze
pieniądze, plotkować, knuć i udawać przyjaciół – słynący z ostrych uwag Malfoy
ani na chwilę nie przestawał pokazywać swojej pozycji względem innych osób.
Najemnik dostrzegł, że jego
rozmówca co chwilę rozgląda się dyskretnie po całej sali. Jeśli coś tam miało
się wydarzyć, tłumaczył sobie Gabriel, to nikt nie był tego świadomy. Typowy
bankiet, rozmowy, kurtuazja, udawanie picia w małych ilościach. Świat
arystokratów w pigułce. Na dole łańcucha pokarmowego chociaż można było usiąść
przy stole, głośno kogoś obrazić i strzelić w twarz, jeśli zaszła taka
potrzeba.
Tutaj
najpierw by było trzeba delikwenta wyciągnąć z tłumu.
Stosunkowo
łatwe. Imperius lub wykorzystanie kogoś takiego, jak tamta panna wchodząca do
salonu.
– Jesteś wreszcie –
Malfoy odezwał się gdzieś za plecy rozmówcy. Gabriel spojrzał przez ramię i
zamarł. Obok pokornie opuszczającej głowę asystentki gospodarza stała kapitan
Harpii.
Pieprzony
Malfoy!
Amy Romero wyglądała
zupełnie inaczej, niż ją zapamiętał. Nawet inaczej, niż na zdjęciach z Proroka
Codziennego czy okładki swojej książki. Zazwyczaj kręcone włosy spływały jej do
połowy pleców. Szybko przeszukując pamięć doszedł do wniosku, że nigdy nie
widział jej z taką fryzurą. Tak samo, jak nigdy nie widział jej w sukience i na
szpikach. Nawet na tego rodzaju spotkaniu musiała zaakcentować barwy swojej
drużyny – jej sukienka była
ciemnozielona, a skromna biżuteria na szyi została wykonana ze złota. Wyglądała
przy tym bardzo kobieco, co minimalnie psuł grymas błąkający się na jej twarzy.
– Komu tym razem mnie
przedstawisz, Draco? – zapytała wyraźnie poirytowana. Nic się nie zmieniła.
Gospodarzowi nawet nie
drgnęła brew na takie zachowanie. Przez lata pracy w sporcie przywykł do nieokrzesanych
gwiazd quidditcha. No i sam nie był najświętszym w relacjach międzyludzkich.
Każdego rodzaju.
– Och, moja droga,
ranisz moje serce – odparł z kpiącym uśmiechem na twarzy. – W tym wypadku
formalności nie będą potrzebne, bo znacie się… dość dobrze. Gabriel Russell,
twoja szkolna maskotka.
Jeszcze
słowo i zetrę ten uśmiech z jego twarzy, przysięgam.
Zaciskając szczęki,
przepełniony zażenowaniem, odwrócił się w stronę kobiet. Przez twarz Wiedźmy z
Panamy przemknęła cała gama uczuć. Od zdziwienia, przez chwilową radość, po
chłód. Przyglądała mu się jakby był ciekawym okazem w zoo.
– Widzę, że
przynajmniej któraś kobieta na dowidzenia zostawiła ci ładną pamiątkę. Szkoda,
że to nie ja – powiedziała z niepokojącym opanowaniem, co nie zapowiadało
niczego dobrego.
Dosłyszał parsknięcie
Malfoya. Gospodarz bawił się wybornie, obserwując ich spotkanie. Jako jedyny w
tym towarzystwie. Russell był zdecydowani za trzeźwy na taką rozmowę.
– Jeśli masz zamiar
robić sceny, to chociaż poczekaj, aż stąd wyjdę. Nie psujmy arystokratom ich
spotkania problemami osób z nizin społecznych – odciął się jej w ostrych
słowach, przy okazji wbijając szpilkę gospodarzowi. Dopił szampana jednym
łykiem i odłożył kieliszek na tacę pobliskiego skrzata. Zaraz po tym ukłonił
się swoim rozmówcom i ruszył w stronę schodów prowadzących na jeden z dwóch
balkonów.
Przechodził pomiędzy
ludźmi jak taran. Chyba tylko zrządzenie losu sprawiło, że z nikim się nie
zderzył. Czuł się obnażony i rozbity, a tego mu nie brakowało. Miał być
chłodnym profesjonalistą, a Pan-Jestem-Przystojnym-Modelem starł jego pewność
siebie w tak banalny sposób.
Delikatnie zakrzywione
w lewą stronę schody, podobnie jak ściany, były wykonane z kamieni. Dopadł do
nich w kilku susach.
– Myślisz, że łatwo
jest kogoś gonić w szpilkach i sukience?! – Amy sprzedała mu kuksańca i
wyprzedziła w drodze na balkon. Nie spojrzała na niego ani razu, co mu w
gruncie rzeczy odpowiadało.
I wtedy to poczuł.
Coś w pomieszczeniu
uległo zmianie, jakby zaraz miał tam się rozpętać sztorm. Szósty zmysł, ten
odpowiedzialny za wyczuwanie kłopotów, odezwał się w jego głowie bardzo głośno
i wyraźnie. Gabriel lewą dłonią rozpiął marynarkę, a prawą sięgnął do różdżki.
W połowie schodów odwrócił się na pięcie. Czternastocalowa magiczna broń z
włóknem smoczego serca jako rdzeniem już czekała na komendę.
Sala mogłaby być
wypełniona po brzegi, a i tak nikt by nie zauważył jego reakcji. Wszystko z
powodu osoby, która niespodziewanie dołączyła do grona gości.
Teraz
już wiesz, dlaczego Blaise Zabini był taki zdenerwowany, a Dracon Malfoy
wyglądający, jakby przez te wielkie okna wpadł na ucztę rogogon węgierski?
Przy
tym tutaj, smok jest groźny jak słodki szczeniaczek.
Swobodnie rozmawiając
ze skrzatem domowym, na salę bankietową wkroczył sam Harry Potter. Tłum zamarł,
czekając na reakcję gospodarza lub Ministra Magii.
– Dobry wieczór
wszystkim. Proszę, bawcie się dalej i nie zwracajcie na mnie uwagi – powiedział
spokojnym tonem, a jednak był doskonale słyszalny w każdym miejscu. Harry
Potter był mężczyzną eleganckim i niezwykle charyzmatycznym. Ludzie sami
zaczęli się do niego zbliżać, chcąc choć przez chwilę zaskarbić sobie jego
uwagę.
Wyglądem nie różnił się
tak bardzo od innych gości. Mając na sobie rozpiętą granatową marynarkę i białą
koszulę rozpiętą pod szyją, z długimi włosami związanymi w krótką kitkę,
prezentował się równocześnie elegancko i swobodnie.
Wiesz,
że możesz zakończyć wojnę jednym ruchem? Dwa słowa, znasz je bardzo dobrze.
Coś go przytłaczało,
jakby zrzucono na niego Big Bena. Prawą rękę mu sparaliżowało, a głos odmówił
posłuszeństwa. Czy ten człowiek rzeczywiście był tak potężny, że sama myśl o
zaatakowaniu go była szaleństwem?
– Co ty wyprawiasz? –
Popchnięty przez Amy wpadł na ścianę i to go wyrwało z dziwnego odrętwienia.
Spojrzał na nią, pozornie będąc znów spokojnym.
– I dlaczego, do
cholery, masz różdżkę w ręce?
Pokręcił głową, szybko
ruszając w górę. Jak najdalej od Wybrańca.
Balkon był bardzo
ustronnym miejscem, równocześnie pozwalającym obserwować każdy kąt sali
poniżej. Amy Romero poprowadziła go w cień, z dala od wścibskich oczu. Dopiero
wtedy schował różdżkę do specjalnej kieszeni wewnątrz marynarki. Opierając się
o regał z książkami, odetchnął ciężko.
– To jak będzie?
Odezwiesz się do mnie, o wielce łaskawy? Czy może olejesz, tak jak po
ukończeniu Hogwartu?
Miała rację, z dnia na
dzień zerwał z nią wszelki kontakt. Po prostu nie mógł sobie wyobrazić łączenia
swojego życia w Talii z życiem obok wschodzącej gwiazdy quidditcha. Tak
zapewniał jej bezpieczeństwo. A przynajmniej w taki sposób to sobie wtedy tłumaczył.
Miał siedemnaście lat, był kryminalistą i miał masę wrogów. Przede wszystkim,
ciągnęło go do przygód.
– Też miło mi cię
zobaczyć, Ptysiu.
Wiedział, że to ją
rozwścieczy. Jeszcze gdy byli razem, denerwowało ją bycie nazywaną w ten
sposób. Wolała zawsze uchodzić za twardą i pewną siebie. Nikt nazywany Ptysiem,
taki być nie mógł.
Warknęła w odpowiedzi
coś po hiszpańsku, co tylko upewniło go w jego przeczuciach.
– Cieszę się, że ci się
udało w życiu, Amy. Naprawdę, bez cienia ironii – dodał, co było zgodne z
prawdą.
Nie wyglądała na
uspokojoną jego słowami. Nerwowo zaciskała dłonie, wciąż mrucząc coś w języku
swoich rodziców.
Kobiety
są zbyt skomplikowane.
Bruja zbliżyła się do
niego, a on dziękował, że kobieta nie ma wzroku bazyliszka. W zazwyczaj
wesołych oczach była stłumiona furia. Wystarczyła iskra, żeby podpalić jej
gorący temperament i wywołać burzę z piorunami. Dlatego zgodnie nie wypowiadali
żadnych słów, a minuty rozciągały się niewiarygodnie.
– Mam nadzieję, że nie
przyszedłem w najmniej odpowiednim momencie? – Cichy głos samego Ministra Magii
przerwał nerwowe napięcie rosnące pomiędzy Amy i Gabrielem. Harry Potter stał
oparty o kamienną balustradę balkonu, z bezczelnym uśmiechem na twarzy. Dobrze
wiedział, w którym momencie podejść do nich, by wywołać najmocniejszy efekt. Kobieta,
speszona, natychmiast zrobiła dwa kroki do tyłu, tracąc swoją typową śmiałość.
Obdarzyła ostatnim przelotnym spojrzeniem oszpeconego mężczyznę i bez słowa
opuściła taras.
Przekleństwa w głowie
najemnika potęgowały paraliżujące napięcie. Stał sam na sam z Harrym Potterem,
nie mogąc nawet ruszyć palcem. W całej karierze nie zdarzyło mu się to przed
żadnym czarodziejem.
– Panie Ministrze –
powiedział z wystudiowaną obojętnością, kłaniając się najpotężniejszej osobie z
całego ich społeczeństwa. Było mu coraz bardziej duszno. Chciał, nie, musiał
uciec z Dworu Malfoyów w trybie natychmiastowym.
– Och, nie wychodź
jeszcze. Porozmawiajmy. Nasz gospodarz pewnie poczułby się urażony wyjściem bez
pożegnania. – Potter zachowywał się niezwykle swobodnie. Uśmiechnięty,
rozluźniony, poświęcający czas na błahe rozmowy. A jednak jego palce czasami po
prostu musiały dotknąć widocznej pod rozpiętą marynarką Czarnej Różdżki.
Więc
to prawda.
– Niezwykłą kobietą
jest pani kapitan Harpii. Kilka razy rozmawiałem z nią, ze względu na wspólne
zainteresowania. Naprawdę, niezwykła osoba. Bardzo charyzmatyczna.
Widywałem w jej towarzystwie wielu
mężczyzn. Każdy chciał jej zaimponować, a ona odsyłała ich z kwitkiem. A tu
taka niespodzianka – Minister zrobił krok w stronę Gabriela, poprawiając
okulary na nosie. Uśmiech, który cały czas był na jego twarzy, nie docierał do
zielonych oczu, które musiały już dawno utracić blask. Były martwe. – Pojawia
się osoba, którą w takim tłumie zna tylko gospodarz, jego żona, asystentka i
pani kapitan. I ta właśnie osoba bez przeszkód skrada piękną panią kapitan
tylko dla siebie. Czy to przypadek, panie Russell?
Skąd
on zna moje nazwisko?!
Harry Potter poklepał
go przyjacielsko po ramieniu, a on zrozumiał.
– Nie, panie Ministrze.
Ma pan niezwykły zmysł obserwacji. Łączy nas dawna znajomość, stąd ta możliwość
zbliżenia się do pani kapitan i nie pobrudzenia sobie ubrań krwią z rozbitego
nosa.
Potter pokiwał głową,
wydając się usatysfakcjonowanym z otrzymanej odpowiedzi. Odwrócił się do
Gabriela plecami, opierając o balustradę. Metamorfomag wyraźnie poczuł ulgę,
gdy nie musiał mu patrzeć w oczy. Ścierając z czoła kropelki potu, zrobił kilka
kroków do przodu i zatrzymał obok Ministra.
– Muszę ci podziękować
za zabicie Percy’ego. Powinieneś wiedzieć, że był dla mnie większym problemem,
niż dla nich. I tak miał zginąć do końca roku. Może w mniej wyszukany sposób,
ale i tak by skończył swoje życie – łowiąc na moment spojrzenie najemnika,
kontynuował. – Wbrew temu, co mówią moi bliscy, nie jestem potworem! Po prostu,
w porównaniu do nich, zrozumiałem dużo rzeczy. Na przykład to, że jeśli już
chcesz kogoś zamordować na balu, to nie powinieneś się zawahać.
Krew z twarzy Gabriela
odpłynęła bardzo szybko. Gdyby zszedł pomiędzy ludzi, to ktoś by mógł pomyśleć,
że mężczyzna za chwilę odejdzie z tego świata. Siłą woli zmusił nogi do bycia
sztywnymi, głos w głowie beształ go raz za razem, pomagając zachować resztki
godności.
– Nie gniewam się za
to. Wracając do tematu, nie jestem potworem. Dlatego nie naciskam na Hogwart,
jako instytucję. Nie wywieram nacisku na rodziców i nauczycieli poprzez
uczniów. Nie jestem Voldemortem, chociaż tak o mnie mówią. Nie, ja nie jestem
Tomem Riddlem. Tom był… zagubiony. To chyba najlepsze określenie. Nie poznał
miłości, która ostatecznie doprowadziła do jego śmierci.
– Czego pan ode mnie
chce, panie Ministrze? Na dole jest około dwustu osób, z którymi mógłby pan
porozmawiać na wszystkie tematy. Zamiast tego, marnuje pan swój czas w
towarzystwie osoby, która została tutaj zaproszona z niejasnych powodów. Osoby,
która ani nie jest wysoko postawiona, ani wpływowa, ani bogata. Nie mam panu
nic do zaoferowania – Każde słowo było kilkukrotnie przemyślane i dobrane tak,
żeby Minister przypadkiem nie poczuł się urażony. Gabriel w głębi duszy modlił
się o szybkie skończenie konwersacji i opuszczenie kraju. Jeśli w ciągu
ostatnich dni poszukiwał powodu do ucieczki, to tego wieczora zdobył już kilka
na tyle mocnych, że był gotowy zniknąć choćby zaraz.
Potter westchnął,
kręcąc głową z niedowierzaniem. Przez tę krótką chwilę dało się zauważyć, jakie
piętno odcisnęły na nim wydarzenia z ostatnich lat. Zaczął siwieć, pomimo bycia
przed czterdziestką. Sińce pod oczami i blada cera wskazywały, że często
zarywał noce.
– I tu się mylisz!
Pamiętam ten dzień, gdy Minerwa McGonnagal przysłała mi list, w którym prosiła
o próbę przekonania pewnego utalentowanego, choć przy tym niezwykle nieskorego
do współpracy, Gryfona. Widziała w nim potencjał na bycie całkiem dobrym
aurorem, ale on cały czas się wykręcał. Twierdził, że nie ma odpowiednich
umiejętności, to, tamto, siamto, bla, bla, bla. Po jakimś czasie miałem okazję
odbyć spotkanie z nią, poruszyliśmy ponownie ten temat. Zasmuciło mnie, gdy
usłyszałem, że słuch po tym chłopaku zaginął. Ale jeśli los chce, żeby do
czegoś doszło, to i tak doprowadzi do spotkania. W ten oto sposób poprowadził
nasze ścieżki, dzięki czemu stoimy we dwóch na bankiecie mojego dawnego wroga.
Zabawne, prawda?
Odpowiedziało mu
milczenie ze strony rozmówcy. Z dołu niósł się gwar rozmów, przemieszany z
dźwiękami muzyki symfonicznej.
– Wiesz, że wciąż mogę
rozważyć tamtą propozycję. Ja nie zapominam. Widzę nasze podobieństwo, znam
twoją historię. Dlaczego nie zechcesz pożegnać tej marnej imitacji życia? Tego
skakania po całym świecie. Łapania się najgorszych zleceń i dostawania za nie
śmiesznych pieniędzy. Przy twoim doświadczeniu, dowodzenie oddziałem do zadań
specjalnych by było kwestią roku. Dom. Założenie rodziny. Prawdziwej rodziny!
Nie pragniesz tego gdzieś głęboko w sercu?
Skurwiel
miesza mi w głowie! Zmień temat. Zmień ten temat, do cholery!
– Powiedział pan, że
nie ingeruje w życie Hogwartu. A jeśli to szkoła jest problemem?
Sam nie do końca był
pewien, dlaczego zadał akurat takie pytanie.
Masz
dwie możliwości. Albo gdzieś w środku jesteś tego zajebiście ciekawy…
Albo
on wpływa na mnie mocniej, niż myślę?
Bingo!
– Chyba nigdy tego nie
zrozumiesz, Russell – Minister nagle przestał przypominać dobrego znajomego. W
jego głosie zabrzmiał chłód, od którego stawały włoski na karku. – Nawet jeśli
by zechcieli tam walczyć, to bym dopilnował, żeby nie ucierpiała żadna osoba
spoza… Zakonu? Nie znam nazwy tej zbieraniny. Nieważne – niedbałym ruchem ręki
zakończył chwilową zmianę tematu. – Chodzi o to, że Hogwart jest dla mnie
domem. Ta szkoła była dla mnie miejscem, którego pragnąłem przez całe
dzieciństwo. Nie pozwolę, by z powodu moich prywatnych spraw ucierpiał zamek i
jego mieszkańcy.
Wyższego mężczyznę
zamurowało. Po prostu stał i patrzył na najpotężniejszego maga swojego
pokolenia i niedowierzał.
Pieprzyć
to. Skoro i tak już mam przejebane, to chociaż zakończę to z przytupem.
– Powiedział pan bardzo
wiele pięknych słów, panie ministrze. Ja jednak wiem swoje. Twierdzi pan, że
jest tym dobrym. Wybrańcem. Piękne określenie, to trzeba przyznać. Widziałem
jednak, jakie hasła są wypisane na murach. Jakie słowa są przekazywane. To nie
są piękne słowa. Tam nie ma Chłopca, który przeżył. Jest tyran i morderca.
Natknąłem się raz na listę osób, o których słuch zaginął, mam wymieniać?
Minister uśmiechnął się
w mało przyjazny sposób, odwracając twarz w jego stronę. Przelotnie zerkając na
tłum, Gabriel dostrzegł niemożliwą do przeoczenia postać Dracona Malfoya.
Gospodarz niespiesznym krokiem, jakby starając się nie wzbudzać podejrzeń
pozostałych gości, kierował się w stronę tarasu. Co jakiś czas przystając przy
losowych osobach, zamieniał z nimi kilka słów, uśmiechał się czarująco i
odchodził.
– Niezwykle mnie tym
zainteresowałeś, Russell. Proszę, zaspokój mój głód wiedzy.
– Seamus Finnigan z
rodziną. Zaginęli podczas wakacji na Bliskim Wschodzie. Rubeus Hagrid w
niewyjaśnionych okolicznościach zniknął z kraju. Molly Weasley, która
traktowała pana jak własne dziecko, została zesłana do Azkabanu. Podobnie jak
jej mąż. O pańskim kuzynie, Dudleyu, wiadomo tylko że postrzelił najpierw
cztery przypadkowe osoby, a następnie popełnił samobójstwo. Czy to przypadek,
panie Potter? – Zagrał bardzo ryzykownie. Nie uszło jego uwadze, że twarz
Ministra na ułamek sekundy wykrzywił gniewny grymas.
– Mam rozumieć, że
wybrał już pan stronę?
– Oczywiście, że
wybrałem. Swoją stronę. Nie chciałem się wmieszać w ten cały konflikt. Jest mi
absolutnie nie na rękę zabawa w politykę. Szczególnie w jej agresywne wydanie.
Dracon Malfoy,
trzymając w ręce kieliszek szampana, właśnie szybko wchodził po schodach.
Wbrew oczekiwaniom
najemnika, Harry Potter zdusił wszystkie rozbudzone rozmową emocje i na powrót
zamienił się w pełnego energii i dobrego humoru gościa na przyjęciu.
– Tutaj pan jest,
ministrze! Wszędzie pana szukałem! – Malfoy bacznie przyglądał się obu
mężczyznom. Nie był ani trochę zadowolony z tego, że Gabriel miał spotkanie w
cztery oczy z Potterem. – Chciałbym zaprosić pana na zamknięte spotkanie z
moimi wspólnikami. Usiądziemy, powspominamy, wypijemy coś mocniejszego.
Potter uśmiechnął się
nieco szerzej, przystając na propozycję. Mijając najemnika, zatrzymał się na
moment.
– Dziękuję za miłą
pogawędkę. Cieszę się, że znaleźliśmy pewną nić porozumienia.
Minister, nie czekając
na gospodarza, zszedł po schodach. Zatrzymał się przy stojących najbliżej
osobach, dołączając do ich rozmowy.
Dracon Malfoy pociągnął
Gabriela w półmrok i popchnął na kamienną ścianę.
– Czy ty chcesz mi,
kurwa, rozpętać piekło w domu?! Oszalałeś?! – koniec różdżki zatrzymał się
milimetr przed twarzą młodszego mężczyzny. Ten spojrzał na blondyna z mieszaniną
strachu i zdziwienia.
– Posłuchaj mnie teraz
bardzo uważnie, Gabrielu, czy jak ci tam w rzeczywistości jest na imię. Mnie
też zaskoczyła jego wizyta. Jego obecność jest mi nie na rękę, ale obecnie to
on rozdaje karty. Nie Rudzielce i ich banda szlamowatych oberwańców. Nie
odbudowujący swoje szeregi Śmierciożercy. Co się tak dziwisz, ja po prostu wiem
o ich powrocie – na chwilę wzrok Malfoya uciekł w kierunku przedramienia – Wreszcie
nie twoi przyjaciele z przestępczego półświatka. Nikt w całym czarodziejskim świecie
nie ma obecnie tak wielkich wpływów i takich narzędzi jak pieprzony Harry
Grzmotter!
Ręka Malfoya drżała
zauważalnie. Początkowo Gabriel poczuł odrazę na taką reakcję od byłego
Śmierciożercy. W następnej chwili naszła go jednak refleksja, że nie zrozumie
jego stanu, dopóki nie będzie posiadać rodziny. Powoli i ostrożnie uniósł ręce
w obronnym geście. Minęły trwające wieczność sekundy, zanim Dracon schował
różdżkę. Zrobił to z wyraźną niechęcią i ociąganiem.
– Panie Malfoy, sądzę
że to będzie odpowiedni moment na pożegnanie się.
– Doprawdy? Już
myślałem, że chcesz jeszcze posiedzieć z Chłopcem i spróbować zniszczyć
wszystko, co zbudowałem od czasu śmierci Czarnego Pana – ostra riposta blondyna
świadczyła, że opanował się na tyle, by powrócić do typowego dla siebie stylu
wypowiedzi.
Zabieraj
się stąd wreszcie.
Wymienili krótki uścisk
dłoni i zeszli razem pomiędzy ludzi. Malfoy natychmiast dołączył do grupy, w
której stał Minister. Po chwili odeszli we dwóch w przeciwnym kierunku. Gabriel
mógł przysiąc, że Potter odprowadza go wzrokiem. Wyraz twarzy Ministra Magii
sugerował, że był zamyślony, może nawet strapiony czymś.
Mroźny podmuch
skutecznie przywrócił Gabrielowi zdolność do logicznego myślenia. Stojąc na
oświetlonej magicznymi płomieniami ścieżce, gorączkowo układał plan ewakuacji.
Najpierw z Dziurawego Kotła, następnie z Londynu, a później z Wielkiej
Brytanii. Musiał tylko wybrać miejsce i przywrócić do życia jedną z tożsamości
przygotowanych na taką okazję.
Ochroniarze, których
wcześniej widział przy bramie, teraz stali przy drzwiach wejściowych.
Obserwowali go z zainteresowaniem, jednak nie powiedzieli nawet słowa.
Rosja,
Norwegia, Brazylia, Kanada, Stany Zjednoczone…
Byle
nie Kazachstan. Tam nie ma niczego.
Zamilcz
na moment. To nie czas na żarty.
Śnieżna kula trafiła go
w potylicę tak niespodziewanie, że zachwiał się.
– Jeśli myślałeś, że
znowu znikniesz bez pożegnania z mojego życia, to grubo się pomyliłeś! –
Następnych słów nie zrozumiał. Potok hiszpańskich wrzasków zalał go, a on po
prostu stał i patrzył. Amy Romero – Bruja – w najbardziej popisowy sposób uzewnętrzniała
swoją wściekłość. Uderzyła go otwartą dłonią w twarz. Towarzyszący temu dźwięk
rozszedł się w ciemności, płosząc ukrytego pod jednym z krzaków kota. Nie
bronił się przed drugim ciosem. Oba policzki piekły go, było to jednak niczym w
porównaniu z wewnętrznym bólem.
Kobieca furia
przypominała nasilającą się burzę. Gdyby Gabriel zrozumiał chociaż ułamek
wyzwisk, którymi go obrzucała, to zapadłby się pod ziemię. Czuł się i tak
wystarczająco głupio, a znaczenia słów mógł się tylko domyślać. Pięść kobiety
spadła na jego klatkę piersiową raz i drugi. Po dziesiątym ciosie stracił
rachubę, pozwalając jej uwolnić nagromadzoną przez lata nienawiść względem jego
osoby. Podziękował losowi, że nie zechciała zrobić tego przy świadkach.
Amy wreszcie opadła z
sił po minutach wrzasków i ciosów. Oparła się czołem o jego pierś, a jej ciałem
wstrząsnął szloch. Kolejny raz tego wieczoru zapadło pomiędzy nimi milczenie.
Mężczyzna okrył ją swoim płaszczem. Bał się jej dotknąć, ze względu na możliwość
nagłego nawrotu furii.
– Boję się.
Naprawdę
to powiedziałeś? To chyba oznacza starzenie się i stawanie miękkim. Wiesz, że
kto mięknie, ten ginie?
– Kolejnych ciosów?
Tego się nie obawiał.
Paraliżował go strach na myśl o wprowadzeniu jej w świat, którego znać nie
powinna. Mogła być twardą i wyszczekaną zawodniczką w quidditchu, jednak on
uczestniczył w zdecydowanie bardziej zawiłej rozgrywce. Szczególnie teraz, gdy
stanął pomiędzy Harrym Potterem a jego byłymi przyjaciółmi. Nawet jeżeli
zarzekał się przed wszystkimi, że jest neutralny i nie interesuje go ta wojna.
Nawet jeśli został wplątany w to wszystko. Teraz musiał tylko…
Wrócić
do źródła problemu. Odnaleźć kontakt.
Odnaleźć
Petera Rhysa.
Jeśli
tak miał rzeczywiście na imię.
– Czy ty mnie słuchasz?
– Amy patrzyła na niego wyczekująco. Nie miał dość odwagi, żeby wyznać jej
wszystko. Według niego ona nie miała siły, żeby wszystko przyjąć.
Nachylając się, kolejny
raz poczuł zapach jej perfum, niezmienny pomimo upływu tylu lat. Może lekko
przemieszany z alkoholem. Wiedziała, że on się pojawi, czy to był tylko ponury
żart gospodarza?
Złożył krótki pocałunek
na jej policzku. Wykorzystując jej chwilowe zawahanie, odwrócił się na pięcie i
w kilku długich krokach dopadł do zamkniętej żelaznej bramy wejściowej. Refleks
ścigającej, nawet jeśli była w butach na obcasie i sukni, pozwolił jej nadrobić
dzielącą ich odległość zdecydowanie za szybko.
Będąc popchniętym,
Gabriel wpadł na bramę, która zaskrzypiała w proteście na taki sposób wyrażania
uczuć. Ciało, bez wykorzystania umysłu, zareagowało samo. Szybki odwrót,
zaciśnięta dłoń gotowa do wyprowadzenia ciosu. Wola powróciła na centymetry
przed twarzą Wiedźmy z Panamy.
– Teraz widzisz, czego
się boję. – Na powrót rozwarte palce delikatnie przesunęły po jej przerażonej
twarzy. – Nigdy nie byłem z tobą szczery. Już w szkole kroczyłem ścieżką, na
którą nie chciałem cię wprowadzać. A teraz zaszedłem nią tak daleko, że nie
potrafię zawrócić i żyć jak ty. Jestem potworem wychowanym przez potwory. Z
wyglądu przypominam potwora. Zabijam potwory i je okradam z wszystkich
kosztowności.
– Co ty bredzisz? –
Kobieta uwięziła go swoim dotykiem skuteczniej od jakiegokolwiek zaklęcia.
– Jestem patologicznym
przykładem…
Oberwał kolejny raz
tego wieczora, tym razem pięścią w żebra. Krzywiąc się i sycząc, powstrzymał
chęć wyplucia z siebie wiązanki wyzwisk.
– Dość! – Amy najpierw
odsunęła się od niego, a następnie pociągnęła za krawat, zmuszając do
nachylenia się jak najniżej. Ich twarze były, jak na jego gust, zdecydowanie za
blisko. – Nie wiem, za kogo się uważasz. Dla mnie jesteś pyskatym Gryfonem,
który stanął w obronie dziewczyny w tarapatach. Przyznaj sam, że wciąż nim
jesteś, gdzieś głęboko.
Widząc, że Gabriel nie
pali się do udzielenia odpowiedzi, pokręciła energicznie głową.
– A co najważniejsze,
jesteś tym, któremu kiedyś obiecałam wspólny dom. Rodzinę, taką prawdziwą.
Własną. Dzieci. Psa biegającego po ogrodzie i ganiającego gnomy, kurwa mać!
Milczał dalej, wpatrując
się w brąz jej tęczówek. Obserwował je tysiące razy, znał więc każdy szczegół.
Nietypową barwę, nieco jaśniejszą niż zwykle widywał u ludzi. Przypominające
iskierki złote plamki, których przeniesienie na jego własne oczy nie dawało
pożądanego efektu.
– Przecież tego
chciałeś! – niemal krzyknęła.
– Nie! – odparł równie
głośno zdenerwowany, jednak zaraz się poprawił i rozwinął myśl zdecydowanie
spokojniej – Nie chciałem tego. Nigdy nie chciałem robić czegoś, co stworzy
błędne koło. Wąż nie może połknąć własnego ogona, a tym grozi mi to… wszystko.
Mógł przysiąc, że to
był pierwszy raz, gdy przy nim płakała. Dlatego całkowicie go zaskoczył.
Widział jak Amy drży przez przejmujący chłód i płacz.
Chyba
jednak jest w tobie dużo z tamtego dzieciaka.
Jeśli
nie potrafisz pomóc, to chociaż nie utrudniaj. Wolę walczyć ze wściekłą
mantykorą niż rozmawiać z nią. Mantykora tylko chce mi odgryźć głowę, a ona
mnie…
Pokochać?
Uczłowieczyć.
To miałem na myśli.
Ręka Gabriela powoli
uwolniła się z uścisku i namacała klamkę. Mechanizm kliknął i skrzydła
otworzyły się na zewnątrz. Całkowite wyzwolenie nie zajęło mu wiele czasu.
Podnosząc ją, wykonał kilka ostrożnych kroków do tyłu.
– Wiesz, że jesteśmy
już poza granicami rezydencji? – zapytała, dodając do tego mizerny uśmiech.
Nie odpowiedział.
Zamiast tego, obrócił się w miejscu i z pyknięciem zabrał ich z hrabstwa
Wiltshire.
Pokój w Dziurawym Kotle
nie zmienił się przez kilka godzin jego nieobecności. Jego cały dobytek leżał obok
łóżka, częściowo wysypując się z dużego worka. Szafa wciąż była otwarta na
oścież, mając w środku tylko drugi garnitur.
Ostrożnie postawił Amy
na podłodze, która zaskrzypiała cicho pod jej ciężarem. Zdjął z jej ramion
płaszcz i zawiesił go na drzwiach szafy. Ona pozbawiła go marynarki i
kamizelki. On ściągnął krawat i usiadł na łóżku.
– Dołączysz do mnie? –
zapytał, klepiąc materac obok siebie.
Kobieta przystała na
jego propozycję. Po chwili buty na obcasach przeleciały przez pokój, z
trzaskiem uderzając o otwarte drzwi szafy.
– To raczej nie są
warunki, do jakich przywykła światowej klasy zawodniczka, co? – mruknął,
uśmiechając się pod nosem.
W odpowiedzi jej palce
delikatnie puknęły go w skroń. Kobieta położyła się na łóżku, nie dbając o
elegancką suknię.
– Zamknij się – odcięła
się mu bardzo sprawnie, na powrót wracając do bycia Wiedźmą z Panamy. – Chodźmy
spać. Z rana dasz mi odpowiedzi na wszystkie pytania, które zebrałam przez te
lata.
No i jest. Kazałem Wam i sobie długo czekać na ten rozdział. Dlatego postarałem się o zrobienie go dość obszernym, tak w ramach rekompensaty. To tyle ode mnie.